15 listopada 2016

Amazonka #14




Niebo nad Morningside pokryło się złocistym blaskiem wschodzącego słońca, które odganiało ciemność i chłód nocy. Z mroku zaczęły się powoli wyłaniać szare budynki miasta, odbijając od szyb żółtawe promienie słońca, budziły śpiących ludzi, aby mogli rozpocząć kolejny dzień. Nie minęło kilka sekund, a słońce wyjrzało zza horyzontu i rozpoczęło swoją codzienną wędrówkę po nieboskłonie. Dotykało swoimi promykami kropel rosy, osiadłej na trawie i liściach drzew. Zaczynało zwabiać na dachy małe grupki futerkowych przyjaciół i ogrzewało ich różnokolorowe ciałka, zziębnięte po nocy spędzonej w ciemnych zaułkach miasta. Miasto powoli zaczynało żyć i cieszyć się kolejnym ciepłym dniem.

W jednym z bloków, który już dawno miał za sobą czasy świetności, obudziła się z krzykiem młoda dziewczyna, której po raz kolejny przyśnił się ten sam koszmar. Tyle, że tym razem był wyraźniejszy i posiadał więcej szczegółów, które ją przeraziły. Wciągnęła łapczywie powietrze, próbując się uspokoić. Kiedy poczuła się już dostatecznie silna, wstała z łóżka i wyjrzała przez okno, co było jej codziennym nawykiem. Dzielnica była pusta. No prawie. Gdzieś na samym rogu leżała grupka pijaków i prowadziła miedzy sobą bełkotliwą rozmowę, dzieląc się jedną butelką taniego wina.

- Wszystko w porządku. Teren czysty. – Amazonka powiedziała sama do siebie i ruszyła w stronę małej łazienki. Minęła wielkie lustro i otworzyła drzwi łazienki. Ujrzała małe, ale zadbane pomieszczenie, wyłożone białymi kafelkami. Podeszła do pobliskiej ściany i oparła o nią czoło. Poczuła przemiłe zimno i po chwili spokoju westchnęła głęboko. Jej ciało było nadal zdrętwiałe po nocy, a nerwy zszargane wyśnionym koszmarem, który wciąż powracał. Po chwili ciszy odepchnęła się dłońmi od kafelek i puściła wodę do wielkiej wanny. Nalała do niej kilka olejków zapachowych, wrzuciła na drgającą taflę delikatne płatki róż i zapaliła świece zapachowe na jej brzegach.

Kiedy wanna była pełna, zdjęła z siebie ponętną bieliznę, upewniając się koniuszkiem największego palca u nogi, że woda jest wystarczająco ciepła, zanurzyła się w wodzie i poczuła wypełniającą ją rozkosz. Odetchnęła głęboko i zamknęła oczy. Spokój opanował jej ciało. Nie trwało to jednak długo. Po upływie dziesięciu minut złapał ją bardzo bolesny skurcz w prawym udzie, chwilę później też w drugim. Nachyliła się z wyrazem bólu na twarzy i zaczęła je masować. Nie trwało to długo, a poczuła, zabierające dech, ukłucie w okolicy serca. Oparła się o wannę i zamknęła oczy. Chwilę później ogarnęła ją ciemność.

***

- Wiele się tu dzieje – stwierdził rzeczowo Christopher, patrząc na rozbieganych ludzi. Centrala była pełna funkcjonariuszy policji, tajnych służb bezpieczeństwa i szpiegów. Każdy z nich został poinformowany już dawno o planowanym zamachu na prezydenta i teraz starał się jak najlepiej temu zapobiec. Jednak sam prezydent nie wiedział o tym, co się ma wydarzyć i jak bardzo zagrożone jest jego życie. - Na pewno siedzi teraz w swoim biurze i wypełnia jakieś wartościowe papierki i dokładnie przemyśla sobie to, co ma powiedzieć na konferencji dotyczącej pokoju na świecie. Żałuję jego nieświadomości. – Chris westchnął głęboko i obrócił się w lewą stronę, przyjrzał się uważnie swojemu ojcu. Stał w samym rogu sali z laptopem w reku, a dookoła niego tłoczyła się grupka oficerów policyjnych, którym tłumaczył tajny plan ochrony prezydenta. Wyglądał bardzo stanowczo, dlatego szesnastolatek był mocno zdziwiony jego zachowaniem. Rzadko widywał ojca w takim stanie. Jego ojciec przecież zawsze był beztroski, nie przejmował się żadnym swoim śledztwem ani nieudaną akcją.

- Widocznie dotarło do niego, że jest to odmienna sytuacja – stwierdził Chris i uśmiechnął się. Niestety przed jego oczami przeleciał obraz Amazonki i zmazał radość z twarzy. Chłopak usiadł prosto na krześle i oparł się rękoma o uda. Zaczął intensywnie analizować  zachowanie Samanthy. I po raz kolejny dochodził do wniosku, że dziewczyna jest nie do rozgryzienia. Jako Amazonka była bezwzględna, nie liczyła się z ludzkim życiem – robiła to tylko dla kasy i własnej satysfakcji z dobrze wykonanej roboty. Za to poznana przez niego osoba, z którą spotykał się przez pewien okres czasu po szkole, była całkiem inna. Ciągle się śmiała, opowiadała ciekawe anegdoty ze swojego życia, umiała go zrozumieć i wesprzeć.

- Dlaczego to robiła? – to pytanie ciągle powracało w przemyśleniach. Bardzo pragnął spotkać się z Samanthą Rose jeszcze raz na osobności i wyjaśnić wiele nurtujących  go pytań, które dotyczyły jej osoby. Czy kiedykolwiek będzie mu to dane?

- Christopher! Zwijamy się! – usłyszał rozkazujący ton głosu Marka Hudsona. Zerwał się z krzesła, włożył kurtkę, która wisiała na niestabilnym wieszaku i opuścił gmach Centrali, podążając za ojcem.

- Chciałbym z tobą porozmawiać Samantho – ten jeden, ostatni raz.  – wymówił niemą prośbę i zamknął za sobą drzwi od sali.

***

- Boże, co się stało?? – syknęła Samantha, otwierając swoje oczy, które były pełne łez. Uniosła prawa dłoń i pomasowała sobie kark. Nie wiedziała, ile czasu leżała w takim stanie w wannie. Musiało jednak to trwać długo, bo woda w wannie wystygła, a jej ciało zmarszczyło się. Wstała powoli, uwalniając się od mokrej cieczy i zawinęła ciało miękkim ręcznikiem. Stanęła przy małym lusterku, powieszonym nad umywalką i na swój widok, aż wciągnęła z sykiem powietrze.

Jej twarz, dotąd bladą, pokrył rumieniec, koloru rozkwitającej róży. Białe strączki, zwisających koło uszu włosów, zmieniły swoją barwę na ciemny brąz, dodając rumianej twarzy słodkości i uroku szesnastoletniej dziewczynki. A oczy? Oczy straciły przerażający blask i kolor nienaturalnego różu. Zamiast tego patrzyła teraz na świat przez bladoniebieskie tęczówki. Usta, które od młodego wieku malowała na ciemną czerwień, nabrały ciepłego połysku czerwieni. Znikły jej twarde mięśnie i siła, którą się tak chełpiła. Całość prezentowała się nadzwyczajnie. Wyglądała jak zwykła nastolatka.

- To jest prawdziwa ja? – wymówiła pytanie i usłyszała, ze jej głos nabrał ciepłej barwy. Nieświadoma, uśmiechnęła się, a jej oczom ukazał się rząd białych zębów. – Nie wierzę. Wyglądam jak księżniczka.

Podskoczyła w górę, gubiąc przy tym ręcznik, spoczywający na jej piersiach. Zarumieniła się lekko i popędziła do szafy. Otwierając ją, dziękowała obleśnemu Chińczykowi za to, że trzymał w swojej półce odtrutkę, zawierającą jej DNA, które po zmieszaniu się z krwią, przywróciło jej naturalny wygląd. Wciągnęła na siebie kolorową, letnią sukienkę, związała włosy w kok i schowała go pod szerokim kapeluszem. Ubrała sandałki i złapała do ręki białą torebeczkę. Otworzyła ją i włożyła do niej fałszywe dokumenty, świadczące, że jest jedną z reporterek szanowanej gazety „Morningside News”, komórkę, kartę kredytową z niewyobrażalną sumą gotówki, klucze do auta oraz bezbarwny błyszczyk. Rzuciła torebkę w kąt przy drzwiach i obróciła się z gracją, podziwiając falujące fałdy sukienki. Uśmiechnęła się szeroko i nie wiadomo dlaczego pisnęła z zachwytu, a jej szczęśliwy głosik uniósł się ponad chmury.

***

- Słyszałeś to? – zapytał Chris, stojącego obok ojca, oszołomiony usłyszanym piskiem, którego echo nadal pobrzmiewało w jego uszach.

- Nie, absolutnie nie. – odparł obojętnie Hudson i wrócił do przerwanego zajęcia.

1 komentarz:

  1. Przyznam, że uśmiałam się tym rozdziałem xD Spodobał mi się :D

    OdpowiedzUsuń