15 listopada 2016

Amazonka #15



Popatrzyła na umieszczony w okolicach nadgarstka zegarek. Jego wskazówki mozolnie wlokły się i być może za kilka chwil, będą mogły poinformować każdego, że wybiła piętnasta. Zakryła pikające cudeńko rękawem swojego nowego żakietu, który wraz z poszczególnymi ciuchami i ozdóbkami składał się w jedno i tworzył wyimaginowany obraz reporterki ze znanej gazety. Westchnęła cicho i zaczęła klepać się po udach, zakrytych prostą spódnicą aż do kolan koloru nocy. Sprawiając wrażenie znudzonej, rozglądała się po sali i bacznie badała każdy centymetr. Już teraz wiedziała, że oprócz niepozornie wyglądających strażników przy wejściu, którzy sprawdzali każdego wychodzącego i wchodzącego do sali oraz kilku ochroniarzy, krążących wokół z czarnymi okularami, w każdym kącie czaił się człowiek Tajnych Służb. Ukryci pod przebraniami reporterów (tak jak ona), udawali niewinnych turystów (co było głupie, bo nikogo takiego do sali nie wpuszczano) oraz zamieniali się w chodzące donice z kwiatami i starali się wtopić w tło kafelek i rysunków naściennych.

Takie zabezpieczenie było dla Amazonki rzeczą żałosną i łatwą do odkrycia. Podejrzewała, że pozostała dziewiątka wpadnie na to, od razu po wejściu tutaj. Jednak zastanawiała się jak wejdą? Najprostsza droga, czyli otwory wentylacyjne były zabezpieczone od zewnątrz i wyposażone w kamery od wewnątrz, co dokładnie sprawdziła, zanim weszła do sali. Setki drzwi, które otaczały wielką aulę w stylu romańskim, były zamknięte na klucz i chronione przez strażników, którzy niby podziwiali, ustawione niedaleko posągi, w których tak naprawdę ukryto broń do walki z przestępcami. Ale zwykły zamek czy strażnik nie stanowił dla wyszkolonego zabójcy problemu. Zamek był prostym urządzeniem do rozbrojenia, a i zwykłego strażnika można było uśpić lub w najgorszym wypadku udusić i zamienić się z nim na miejsca. Wtedy wszystko byłoby już z górki.

Pozostały jeszcze dwie drogi dostania się na Konferencję. Pierwszą drogą były przewody kanalizacyjne, umieszczone pod salą, o których nie wiedzieli strażnicy – i jak sądziła Amazonka – detektywi też. Zabójca mógł się dostać kilka godzin wcześniej i ukryć się w jakimś zakamarku, czekając na odpowiedni moment do ataku. Drugą drogę stanowiły małe okienka, które nie były tak bacznie obserwowane jak cała reszta. Były zbyt małe, aby można się było przez nie dostać jednak dla człowieka o wysokim ilorazie inteligencji były pikusiem, w drodze do osiągnięcia wyznaczonego celu. Sama Amazonka wiedziała, ze można było je powiększyć wcześniej i ukryć pod osłoną małego rysunku dokładnej repliki okna, a na czas dostać się w kilka sekund do środka.

Jednak Samantha wolała nie próbować żadnych „cudownych” sztuczek złodziejskich, wybrała bardzo prostą drogę. Siedząc w piątym rzędzie i mając po swojej lewej stronie jakąś rozdrganą trzydziestolatkę z telefonem w ręku, wiedziała, że nie była w kręgu podejrzanych. Bo kto by wymyślił, że zabójczyni zmieni się nie do poznania, przywdzieje strój wyidealizowanej panieneczki, która czeka na okazję, aby z kogoś zadrwić? Nikt. To pewne.

Rozejrzała się znów po sali i jej wzrok skierował się ku rododendronowi po jej prawej stronie. Jeszcze wczoraj, tuż po zmyślnym przebraniu się, jako zwykła turystka z bandą dzieciaków, przedostała się do środka i ukryła broń pod prowizoryczną donicą. A później jakby niby nic wyszła, a nikt nie widział w tym zachowaniu czegoś dziwnego. A po dzisiejszej zmianie wyglądu, strażnicy, których wczoraj spotkała, nie poznali jej. To był jeden z wielu plusów nowego wizerunku Samanthy.

Zaczęła tupać obcasem o kamienną posadzkę, przysłuchując się jego stłumionemu echu. Kobieta obok zakasłała nerwowo. Wszystko było w porządku. Do czasu.

Kiedy obróciła się w prawą stronę, ujrzała wysokiego chłopaka o brązowej czuprynie i cudnie brązowych oczach, które odbijały refleksy światła i przypominały tym samym bursztyn. Ubrany był na luzacko. Jasna kamizelka z dwoma wielkimi guzikami kontrastował z ciemnopomarańczową koszulą w cieniutkie, białe, poziome paski. Jasne jeansy opinały się wokół jego ud i łydek, uwydatniając tym samym  mięśnie nóg, a czarne buty błyszczały się jakby ktoś je dopiero co wypolerował, nadając całemu wyglądowi elegancji. W ręku trzymał notes, a za uchem ołówek.

Z uprzejmym „Dzień Dobry” usiadł obok i westchnął. Sam poczuła dreszcze, a zapach eleganckich perfum dotarł do jej nosa. Zarumieniła się -  nie z zażenowania, ale ze złości. Co za dupek mógł pozwolić, aby Christopher była  takim miejscu?

***

Chris przyjrzał się dobrze sąsiadce i po jej lekkim rumieńcu stwierdził, że krepuje ją jego towarzystwo. On też czuł się nieswojo w tym wyglancowanym wdzianku, które miało mu nadać wygląd luzackiego reportera, który poszukuje sensacji i błędów samego prezydenta. Nie był zadowolony z tego, że ojciec wystawił go na tak łatwy cel. Nie czuł strachu lecz złość, która gotowała się w jego wnętrzu.

- Wyrzucił mnie z kabiny monitorowania jak śmiecia i wysłał na poligon – stwierdził, a na jego twarzy pojawił się przebrzydły uśmieszek. Panna obok nieznacznie wzdrygnęła. – Co z nią?

Przyjrzał się jej uważnie, wdychając perfumy Chanel no. 5, które unosił się wokół jej osoby. Była bardzo seksowna, ale nieco zbyt skrępowana tym całym tłumem i zamieszaniem. Zdziwiło go to. Przecież dziennikarz nie bał się tłumu, nie przeszkadzał mu tłok, szepty i wrzaski.

- Może dopiero zaczyna? - pomyślał i jego wzrok powędrował w stronę trybuny, gdzie za chwilę miał stanąć prezydent i wypowiedzieć słowa, które miały przejść do historii. Panienka obok zerknęła na zegarek i westchnęła z ulgą. Wybiła 15:30, a w sali rozbrzmiał hymn narodowy Ameryki, który zmusił wszystkich do powstania. Wielkie drzwi w barwach flagi narodowej otworzyły się, a zza nich wyszło dwóch ochroniarzy muskularnej postury, których Samantha w myślach nazwała „bysiorami”. Za nimi szło dwóch chuderlawych osobników z bronią, ukrytą pod pazuchą i ręką gotową by ją wyjąć.  Potem na sale wszedł prezydent Stanów Zjednoczonych, otoczony z dwóch stron kolejną porcją „bysio rowskich” osobników. Pomachał wesoło do tłumu, a jego kozia, siwa bródka zadrżała pod wpływem sztucznego uśmiechu, który wpełzł niczym żmija mu na twarz. Rozbłysły blaski fleszy i zaszczebiotały aparaty.

- Prezydent jest. A gdzie zabójcza dziewiątka moich współtowarzyszy? – sapnęła Sam, bazgroląc coś w notesie dla niepoznaki. Widziała, ze Chris bacznie ją obserwuje. – Czyżby zmienili plan? Nie zrobili by tego tak nagle. Chyba, że … - zachłysnęła się powietrzem – Chyba, ze chcieli mnie oszukać. Ale po co?

Usłyszała cichy szelest materiału za sobą. Powoli obróciła się do tyłu i ujrzała jak za nią siada Rubinek, z którą rozmawiała jeszcze nie dawno o rodzinie. Pod pazuchą jej bluzy był wyraźnie widoczny zarys broni, która dygotała w roztrzęsionej dłoni.

- Dlaczego? – szeptała ze smutkiem Amazonka – Czy aby na pewno tego chciałaś? Nie wolałaś zostać z rodziną i żyć?

Samantha wróciła do dawnej pozycji i wsłuchała się w starcze biadolenie prezydenta, który był zwierzchnikiem całej Akademii przez tyle lat.

- … dla dobra ogółu i całego świata, powinniśmy zadbać, aby każde z miejsc, które odwiedzamy i w których żyjemy, stały się bezpieczniejsze dla nas i przede wszystkim naszych dzieci – nowego pokolenia, które poprowadzi nasz kraj w przyszłości.

- Ten to wie jak utrzymać bezpieczeństwo w kraju – prychnęła sarkastycznie pod nosem Sam, a siedzący tuz obok Chris uniósł pytająco brew.

- Niby jej nie znam, ale przypomina mi kogoś, kogo utraciłem – pomyślał przez ułamek sekundy.

***

Dwadzieścia minut później …

- Dla dobra narodu, w tym miejscu, ja Albert Kristian Knight ogłoszę teraz listę osób, które były wynajmowane jako płatni zabójcy do zabijania naszych pobratymców. Ludzie ci działali w podziemiu i szerzyli przestępczość na wielką skalę. Ich imiona i nazwiska pochodzą z niedawno odnalezionej listy, którą odnaleźli w starych barakach na końcu miasta Służby Bezpieczeństwa Narodowego.

Po tych słowach tłum na sali zamarł i w ciszy próbował „przetrawić” przed chwila wypowiedziane słowa. Za to Samantha wpatrywała się w prezydenta coraz to intensywniejszym wzrokiem, życząc mu w duszy długiej i bolesnej śmierci. Siedzący obok Christopher dopiero teraz poskładał sobie wszystkie części tej układanki i pojął powód ataku zabójców.

Zemsta.

- Do osób, które sprzeniewierzyły się naszemu krajowi należą: Co … przemowę przerwał przeraźliwy krzyk kobiety, siedzącej obok Amazonki. Samantha udając wystraszoną, poleciała na Chrisa i razem wylądowali na podłodze. Dobrze wiedziała, że przy karku krzyczącej kobiety spoczywa broń, trzymana przez rozdygotane ręce Rubina. Nie wiadomo skąd wyłonili się pozostali, lekko zniesmaczeni przed wczesnym rozpoczęciem akcji. Rozpętało się piekło, przelane ludzka krwią i dźwiękiem wciąż od nowa ładownego magazynku.


1 komentarz:

  1. Coraz lepsza jest ta historia :D
    Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału (kit, że zacznę go czytać za jakieś 10 sekund xD)

    OdpowiedzUsuń