Drzwi od hangaru zamknęły się z
blaszanym echem, lecz dłoń dziewczyny nadal spoczywała na mosiężnej klamce. Jej
oddech był szybki i płytki jakby właśnie skończyła uciekać przed kimś. Zamknęła
oczy i wzięła parę głębszych oddechów, aby móc się uspokoić i jeszcze raz
przemyśleć plan, który wydawał się tak nierzeczywisty i skazany na klęskę, że
mógł okazać się sukcesem i ucieczką od dotychczasowego życia. Odepchnęła dłoń
od blachy i obróciła się z gracją.
Kilka metrów za nią stali oni. Cała
piątka, oparta o czarne BMW, wpatrywała się teraz w nią jak w obrazek, czekając
na jej kolejny ruch. Zignorowała ich i spokojne ruszyła w stronę swojego auta,
udoskonalając w swoim umyśle plan zabicia prezydenta. Mimo iż była
tak skupiona na rozmyślaniu, poczuła delikatny ruch za swoimi plecami, który
nieznacznie poruszył jej białymi włosami i z obojętną miną odwróciła się. Za
nią stała niska dziewczyna o ogniście rudych włosach i przerażająco żółtych
oczach, które połyskiwały odbijając promienie słoneczne, przypominając zimne
oczy węża, wpatrującego się w swoja ofiarę.
- Prosił cię o to? – spytała lodowatym, skrzeczącym głosem,
wskazując dłonią w stronę zamkniętego hangaru. Przed oczami Amazonki przewinęły
się obrazy sprzed kilku minut. Stary, zmęczony człowiek proszący ją o litość i
zakończenie jego życia. Odgłos ładowania broni i metalowe echo rozchodzące się
po hangarze. Huk i zapach towarzyszący wystrzeleniu z zabójczego narzędzia. I
krew. Dużo krwi, która rozlewała się wszędzie.
Wzdrygnęła się nieznacznie i odpowiedziała rudej:
- Tak. Prosił.
- Co teraz zamierzasz zrobić? Chcesz działać na własną rękę
czy też może przyłączyć się do grupki starych przyjaciół? – dziewczyna uniosła
delikatnie swoje rude brwi. Był to najbardziej znany gest Rizzle, zapamiętany
przez Amazonkę od czasów Akademii. Nagle Samantha przypomniała sobie jak razem
uczyły się strzelania do rozszarpanych manekinów, jak razem z innymi planowały
swoje pierwsze napady, jak razem … To była już przeszłość, do której naprawdę
nie było warto wracać. Zamrugała nerwowo powiekami i skupiła się na zadanym przez
Rizzle pytaniu. Czy chciała wrócić do całej grupy i znowu stać się obiektem
drwin. Nie na to nie mogła sobie pozwolić zawłaszcza teraz, gdy obmyśliła
własny plan. Plan, który na pewno spowodowałby to, że reszta uczniów zabiłaby
ją bez żadnych oporów, uważając za zdrajczynię.
- Będę grała solo – odparła stanowczo, patrząc się w jej
żółte oczy. Otworzyła drzwi od swojego auta i wsiadła do niego. Wyciągnęła z
kieszeni kluczyki z breloczkiem w kształcie czarnej kostki i wsadziła je do
stacyjki. Usłyszała delikatne stukanie w szybę, opuściła ją w dół.
- Tylko się pośpiesz, bo może nie starczyć ci czasu. Ktoś
może cie prześcignąć i na zawsze pozostaniesz ofiarą losu. - rzuciła
na odchodne Rizzle i ruszyła w stronę grupki, która spoglądała teraz ponuro na
jej wóz.
Samantha uderzyła delikatnie pięścią
w kierownicę, założyła czarne, stylowe okulary i odpaliła auto.
***
- Powoli wracasz do zdrowia synu. – odparł detektyw,
podtrzymując idącego syna. Wracali właśnie do domu ze szpitala, w którym Chris
spędził niecałe cztery dni. Rana, zadana przez Amazonkę, goiła się na tyle
szybko, że lekarz prowadzący postanowił wypisać nastolatka ze szpitala, aby
mógł wyleczyć się do końca w domu, a nie wśród czterech białych, sterylnych
ścian. Christopher był bardzo zadowolony z tej wiadomości, mógł w końcu
powrócić do śledztwa nad Amazonką. I chociaż został przez nią dotkliwie
zraniony, nie zniechęcał się. Wiedział, że dziewczyna coś ukrywa, myślał nawet
w głębi duszy, że nie jest taką, za jaką się podaje. Podczas pobytu w szpitalu
miał czas na przeanalizowanie każdej sytuacji związanej z Amazonką od nowa i
bardziej dogłębnie, przez co doszedł do wniosku, że dziewczyna musiała zostać
zmuszona do tego, co robiła na co dzień. Nie mógł jednak rozgryźć
tego czy jej się to podobało czy też nie. Po jej ostatnim i jedynym jak się
domyślał napadzie prawdziwych uczuć, zdał sobie sprawę z tego, że jest ona
bardzo zagubiona i potrzebuje kogoś, kto pokaże jej właściwa drogę. Tym kimś
chciał być on sam.
Detektyw Hudson otworzył przed synem
furtkę, prowadzącą do ich domu, złapał go ponownie pod ramię i poprowadził
uliczką, wyłożoną kawałkami jasnego kamienia, który błyszczał w słońcu. Po obu
stronach rosły, zasadzone jeszcze przez jego matkę, krzaki czerwonych i białych
róż, które jego ojciec w czasie wolnym intensywnie pielęgnował. Chris także
starał się mu pomagać w tych pracach ogrodowych, gdyż chciał chociaż w taki
sposób być blisko zmarłej matki.
Nagle usłyszał jak dzwoni telefon
ojca. Mężczyzna wyciągnął go z kieszeni kamizelki w dziwnym odcieniu zieleni i
nacisnął klawisz „Odbierz”. Włączył na tryb głośno mówiący, a głos który
wydobył się z telefonu zaskoczył ich.
- Nie będę owijać w bawełnę. – usłyszeli miękki, damski głos
na tle szmeru przejeżdżających aut. - Za trzy dni, podczas zgromadzenia
pod Białym Domem dojdzie do zamachu na życie prezydenta. Nie pytajcie mnie, kto
tego dokona, bo i tak wam nie powiem. Boję się o własną skórę. Zamachowców
będzie dziewięciu i to tych najbardziej wyszkolonych. Macie zorganizować dobrą
ochronę i wezwać wszystkie posiłki, aby do zamachu nie doszło, zrozumiano?
- Jasne – powiedział niepewnie detektyw, pocierając mokre
czoło dłonią. Chris tylko nieświadomie potaknął głową.
- A jeśli o mnie chodzi to, nie marnujcie na to czasu. Jeśli
uda się wam wszystkich zamachowców złapać czy też pozbyć, sama oddam się w ręce
policji. – odparła bez skrupułów. – O! i jeszcze jedno. Zdrowiej szybko Chris,
mam nadzieję, że cię spotkam za trzy dni.
Telefon zamilkł. Chris popatrzył na
swojego ojca z nieodgadniona miną.
- Dzwoń do kumpli. Za trzy dni nastąpi makabra. – powiedział
ponurym głosem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz