14 lipca 2016

Amazonka #10



Drzwi od hangaru zamknęły się z blaszanym echem, lecz dłoń dziewczyny nadal spoczywała na mosiężnej klamce. Jej oddech był szybki i płytki jakby właśnie skończyła uciekać przed kimś. Zamknęła oczy i wzięła parę głębszych oddechów, aby móc się uspokoić i jeszcze raz przemyśleć plan, który wydawał się tak nierzeczywisty i skazany na klęskę, że mógł okazać się sukcesem i ucieczką od dotychczasowego życia. Odepchnęła dłoń od blachy i obróciła się z gracją.

Kilka metrów za nią stali oni. Cała piątka, oparta o czarne BMW, wpatrywała się teraz w nią jak w obrazek, czekając na jej kolejny ruch. Zignorowała ich i spokojne ruszyła w stronę swojego auta, udoskonalając w swoim umyśle plan zabicia prezydenta.  Mimo iż była tak skupiona na rozmyślaniu, poczuła delikatny ruch za swoimi plecami, który nieznacznie poruszył jej białymi włosami i z obojętną miną odwróciła się. Za nią stała niska dziewczyna o ogniście rudych włosach i przerażająco żółtych oczach, które połyskiwały odbijając promienie słoneczne, przypominając zimne oczy węża, wpatrującego się w swoja ofiarę.

- Prosił cię o to? – spytała lodowatym, skrzeczącym głosem, wskazując dłonią w stronę zamkniętego hangaru. Przed oczami Amazonki przewinęły się obrazy sprzed kilku minut. Stary, zmęczony człowiek proszący ją o litość i zakończenie jego życia. Odgłos ładowania broni i metalowe echo rozchodzące się po hangarze. Huk i zapach towarzyszący wystrzeleniu z zabójczego narzędzia. I krew. Dużo krwi, która rozlewała się wszędzie.
Wzdrygnęła się nieznacznie i odpowiedziała rudej:

- Tak. Prosił.

- Co teraz zamierzasz zrobić? Chcesz działać na własną rękę czy też może przyłączyć się do grupki starych przyjaciół? – dziewczyna uniosła delikatnie swoje rude brwi. Był to najbardziej znany gest Rizzle, zapamiętany przez Amazonkę od czasów Akademii. Nagle Samantha przypomniała sobie jak razem uczyły się strzelania do rozszarpanych manekinów, jak razem z innymi planowały swoje pierwsze napady, jak razem … To była już przeszłość, do której naprawdę nie było warto wracać. Zamrugała nerwowo powiekami i skupiła się na zadanym przez Rizzle pytaniu. Czy chciała wrócić do całej grupy i znowu stać się obiektem drwin. Nie na to nie mogła sobie pozwolić zawłaszcza teraz, gdy obmyśliła własny plan. Plan, który na pewno spowodowałby to, że reszta uczniów zabiłaby ją bez żadnych oporów, uważając za zdrajczynię.

- Będę grała solo – odparła stanowczo, patrząc się w jej żółte oczy. Otworzyła drzwi od swojego auta i wsiadła do niego. Wyciągnęła z kieszeni kluczyki z breloczkiem w kształcie czarnej kostki i wsadziła je do stacyjki. Usłyszała delikatne stukanie w szybę, opuściła ją w dół.

- Tylko się pośpiesz, bo może nie starczyć ci czasu. Ktoś może cie prześcignąć i na zawsze pozostaniesz ofiarą losu. -  rzuciła na odchodne Rizzle i ruszyła w stronę grupki, która spoglądała teraz ponuro na jej wóz.

Samantha uderzyła delikatnie pięścią w kierownicę, założyła czarne, stylowe okulary i odpaliła auto.

***

- Powoli wracasz do zdrowia synu. – odparł detektyw, podtrzymując idącego syna. Wracali właśnie do domu ze szpitala, w którym Chris spędził niecałe cztery dni. Rana, zadana przez Amazonkę, goiła się na tyle szybko, że lekarz prowadzący postanowił wypisać nastolatka ze szpitala, aby mógł wyleczyć się do końca w domu, a nie wśród czterech białych, sterylnych ścian. Christopher był bardzo zadowolony z tej wiadomości, mógł w końcu powrócić do śledztwa nad Amazonką. I chociaż został przez nią dotkliwie zraniony, nie zniechęcał się. Wiedział, że dziewczyna coś ukrywa, myślał nawet w głębi duszy, że nie jest taką, za jaką się podaje. Podczas pobytu w szpitalu miał czas na przeanalizowanie każdej sytuacji związanej z Amazonką od nowa i bardziej dogłębnie, przez co doszedł do wniosku, że dziewczyna musiała zostać zmuszona do tego, co robiła na co dzień.  Nie mógł jednak rozgryźć tego czy jej się to podobało czy też nie. Po jej ostatnim i jedynym jak się domyślał napadzie prawdziwych uczuć, zdał sobie sprawę z tego, że jest ona bardzo zagubiona i potrzebuje kogoś, kto pokaże jej właściwa drogę. Tym kimś chciał być on sam.

Detektyw Hudson otworzył przed synem furtkę, prowadzącą do ich domu, złapał go ponownie pod ramię i poprowadził uliczką, wyłożoną kawałkami jasnego kamienia, który błyszczał w słońcu. Po obu stronach rosły, zasadzone jeszcze przez jego matkę, krzaki czerwonych i białych róż, które jego ojciec w czasie wolnym intensywnie pielęgnował. Chris także starał się mu pomagać w tych pracach ogrodowych, gdyż chciał chociaż w taki sposób być blisko zmarłej matki. 

Nagle usłyszał jak dzwoni telefon ojca. Mężczyzna wyciągnął go z kieszeni kamizelki w dziwnym odcieniu zieleni i nacisnął klawisz „Odbierz”. Włączył na tryb głośno mówiący, a głos który wydobył się z telefonu zaskoczył ich.

- Nie będę owijać w bawełnę. – usłyszeli miękki, damski głos na tle szmeru przejeżdżających aut. -  Za trzy dni, podczas zgromadzenia pod Białym Domem dojdzie do zamachu na życie prezydenta. Nie pytajcie mnie, kto tego dokona, bo i tak wam nie powiem. Boję się o własną skórę. Zamachowców będzie dziewięciu i to tych najbardziej wyszkolonych. Macie zorganizować dobrą ochronę i wezwać wszystkie posiłki, aby do zamachu nie doszło, zrozumiano?

- Jasne – powiedział niepewnie detektyw, pocierając mokre czoło dłonią. Chris tylko nieświadomie potaknął głową.

- A jeśli o mnie chodzi to, nie marnujcie na to czasu. Jeśli uda się wam wszystkich zamachowców złapać czy też pozbyć, sama oddam się w ręce policji. – odparła bez skrupułów. – O! i jeszcze jedno. Zdrowiej szybko Chris, mam nadzieję, że cię spotkam za trzy dni.

Telefon zamilkł. Chris popatrzył na swojego ojca z nieodgadniona miną.

- Dzwoń do kumpli. Za trzy dni nastąpi makabra. – powiedział ponurym głosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz