Bank A. Franklina był
potężną budowlą, zbudowaną kilka lat po tym jak powstało miasto. Ozdobiony
przeróżnymi figurami aniołów i stróżów boskich w stylu gotyckim, pokazywał cała
swoją krasę i informował o swojej renomie. Pomalowany w jasnym odcieniu żółci,
był widoczny z prawie każdego wysokiego punktu w mieście. Odwiedzany przez
wielu turystów, chcących zrobić sobie zdjęcie w tak przepięknym miejscu,
cieszył się popularnością i przynosił zyski.
Właścicielem był niejaki
George Franklin, prawnuczek założyciela banku - Adama Franklina, bardzo
przedsiębiorczego mężczyzny uznawanego w swoich czasach za szanowanego i
polecanego biznesmena. George był dumny z takiego przodka i za wszelką cenę
starał się mu dorównać w każdej dziedzinie bankowości. Był przyjacielski wobec
odwiedzających go klientów, zawsze starał się im pomagać, a nie utrudniać
życie. Tłumaczył z męską nonszalancją każdy kruczek prawny niedoinformowanym
ludziom, cały czas mając na celu im pomóc, ale także podnieść zyski firmy.
Pracował na dwie strony.
Uważano go za osobę
rozważną, liczącą się z błędami człowieka, który nigdy nie mylił się. Dla
każdego nawet najbardziej zapuszczonego w długi człowieka, starał się być
wyrozumiały i dobroduszny - zawsze dawał druga szansę. Dbał nie tylko o swoje
interesy, ale i także sprawował nad nimi piecze. Na jego prośbę zostały
zainstalowane najnowsze wynalazki, które chroniły jego skarby, których część
należała także do klientów. Był przekonany o ich użyteczności, dlatego bardzo
się zdziwił na telefon od tajemniczego człowieka, podającego się za Amazonkę.
- Strzeż się,
bo wszystko co masz, zostanie pogrzebane z ziemią – usłyszał te słowa i kliknięcie
po drugiej stronie, które oznaczało zakończenie rozmowy. Połączenie zostało
przerwane. Zaniepokojony i przestraszony od razu wykręcił numer policji i
powiadomił ich o zajściu. Zamknął wcześniej bank i włączył wszystkie
środki bezpieczeństwa, jakie posiadał w banku. Schował się w ciemnym kącie
przed bankiem i postanowił poczekać na policję. Stał tam przez dziesięć minut,
aż zdrętwiały mu kolana. Wyszedł z ukrycia i zobaczył ją.
Stała, oparta o jedną z
kolumn przed bankiem i patrzyła na niego swoimi przerażającymi, różowymi
oczami. Poczuł nieprzyjemny dreszcz na skórze, ale popatrzył na nią pewnym
siebie wzrokiem. Jednak w środku nadal cały się trząsł ze strachu.
- Zaraz
będzie tu policja. Nic mi nie ukradniesz, zgnijesz w więzieniu – krzyczał,
robiąc wielkie przerwy pomiędzy słowami. Przypatrzył się młodej dziewczynie i
stwierdził, że jest za młoda na przestępcę, ale mógł się mylić. W
teraźniejszych czasach przestępcą mógł być nawet ośmiolatek, a co dopiero taka
nastolatka. Dziwne uczucie przerażenia nie znikało, było wciąż w nim i
powiększało się z każdą chwilą. Zamrugał nerwowo oczami, aby je przepędzić i
spojrzał ponownie na dziewczynę. Chciał się upewnić czy ją nastraszył
dostatecznie tak, aby uciekła z krzykiem. Ona jednak nadal stała w tym samym
miejscu, z tym samym wyrazem twarzy.
-
Głupiec – odpowiedziała ze współczuciem na jego krzyki. Obróciła się do
niego bokiem i popatrzyła na zachodzące słońce. Jej twarz nabrała ciepłego
koloru letniej opalenizny, a oczy zaczęły lśnić delikatnym blaskiem
młodzieńczego piękna. Zniknęła twarz surowej kobiety, a pojawiła się twarz
zastraszonego dziecka, szukającego pomocy. Ta chwila trwała kilka sekund, ale
dla mężczyzny była bardzo szczególna. Zdał sobie sprawę, że człowiek może
posiadać wiele twarzy, ale ta prawdziwa ujawnia niespodziewanie. Zastanowił się
czy on posiada dwie twarze i stwierdził, że tak. Był na zewnątrz miły i
kochający, a w środku nikczemny i pragnący bogactwa. Skarcił się za to w duchu.
Postanowił się zmienić.
- Możesz
wziąć moje skarby, nie od nich zależy moje szczęście – odparł po chwili
milczenia w jej stronę. Ona obróciła się
w jego stronę i popatrzyła się na niego ze zdziwieniem w oczach. Po kilku sekundach
powróciła do poprzedniej postawy i patrząc w słońce, uśmiechnęła się
delikatnie.
- Popatrz
na słońce, to jest ostatnie, co możesz zobaczyć na tym świecie – powiedziała
delikatnym przyciszonym głosem. Mężczyzna zauważył jak celuje w niego bronią,
jego serce zamarło z przerażenia. Amazonka nacisnęła niespodziewanie za spust i
przed oczami Franklina pozostał blask jasnopomarańczowego, zachodzącego słońca.
Umarł, postrzelony w
tchawice. Wykrwawił się na śmierć.
***
Amazonka
zeszła po białych marmurowych schodach banku ze spokojem. Wsiadła do samochodu
i ruszyła z piskiem opon. Za nią uniósł się miejski kurz. Kilka minut później
zjawiła się policja. Z wyciem syren zatrzymała się przed bankiem, ale była za
późno. George Franklin umarł z uśmiechem na ustach.
***
- Cholera - krzyknął
detektyw Hudson i uderzył ręką o blat stołu. Chris spojrzał znad gazety na ojca
i pokiwał głową, co oznaczało, że zachowanie ojca uznał za bezsensowne.
Detektyw wstał i zaczął nerwowo chodzić od ściany do ściany, przysłaniając
swojemu synowi raz po raz światło. Chłopak chrząknął znacząco i jego ojciec
usiadł na krześle tuż obok niego. Podrapał się w czoło, tym samym pozostawiając
na nim czerwone krechy. Złożył ręce na kształt modlitwy i włożył pomiędzy nie
swój nos. Patrzył naprzeciwko siebie i rozmyślał o tym, co się dzisiaj stało.
- Nie
zastanawiałeś się czasem czy taki złoczyńca nie chodzi do szkoły? - zapytał niespodziewanie
jego syn, zmieniając beznamiętnie stronę w gazecie.
- Nie
żartuj sobie. Przestępca, który się uczy. – Mark zaśmiał się nerwowo i poczuł
jak przez jego głowę przechodzi nagła fala myśli. Zastanowiły go słowa własnego
syna. – A może masz racje…
Wyszeptał z
niedowierzaniem. Spojrzał ze zdziwieniem na swojego syna, który powoli złożył gazetę
i położył ją sobie na kolanach. A jeśli Christopher miał rację?
Nagłówek na pierwszej
stronie głosił:
PREZES
BANKU ADAMA FRANKLINA ZABITY. KTO JEST WINNY TEJ ZBRODNI?
Pod spodem widniało
zdjęcie pokrwawionego białego marmuru z liniami narysowanymi przez policję, na
kształt zwiniętego w kłębek człowieka. Chris otrzepał się z obrzydzeniem na
widok fotografii, zwinął gazetę w dłoni i wyszedł z gabinetu, zostawiając ojca
sam na sam, aby mógł przemyśleć tą sprawę na spokojnie. Dał mu właściwy trop.
Teraz od Marka zależało, czy go wykorzysta.
Wszedł po małych
schodkach do góry, minął korytarz i przekroczył próg kuchni. Wyciągnął z
lodówki sok pomarańczowy i wziął łyk prosto z butelki. Zakręcił ją i postawił
na jej miejsce. Zerknął na gazetę i westchnął głęboko. Zwinął ją i wyrzucił do
kosza.
- Jak nie
ojciec to ja złapię tą dziewczynę – powiedział do siebie i udał się do swojego
pokoju na piętrze.
Trochę nieodpowiedzialny wydaje mi się ten Chris :/
OdpowiedzUsuń