27 czerwca 2016

Amazonka #3

Bank A. Franklina był potężną budowlą, zbudowaną kilka lat po tym jak powstało miasto. Ozdobiony przeróżnymi figurami aniołów i stróżów boskich w stylu gotyckim, pokazywał cała swoją krasę i informował o swojej renomie. Pomalowany w jasnym odcieniu żółci, był widoczny z prawie każdego wysokiego punktu w mieście. Odwiedzany przez wielu turystów, chcących zrobić sobie zdjęcie w tak przepięknym miejscu, cieszył się popularnością i przynosił zyski.

Właścicielem był niejaki George Franklin, prawnuczek założyciela banku - Adama Franklina, bardzo przedsiębiorczego mężczyzny uznawanego w swoich czasach za szanowanego i polecanego biznesmena. George był dumny z takiego przodka i za wszelką cenę starał się mu dorównać w każdej dziedzinie bankowości. Był przyjacielski wobec odwiedzających go klientów, zawsze starał się im pomagać, a nie utrudniać życie. Tłumaczył z męską nonszalancją każdy kruczek prawny niedoinformowanym ludziom, cały czas mając na celu im pomóc, ale także podnieść zyski firmy. Pracował na dwie strony.

Uważano go za osobę rozważną, liczącą się z błędami człowieka, który nigdy nie mylił się. Dla każdego nawet najbardziej zapuszczonego w długi człowieka, starał się być wyrozumiały i dobroduszny - zawsze dawał druga szansę. Dbał nie tylko o swoje interesy, ale i także sprawował nad nimi piecze. Na jego prośbę zostały zainstalowane najnowsze wynalazki, które chroniły jego skarby, których część należała także do klientów. Był przekonany o ich użyteczności, dlatego bardzo się zdziwił na telefon od tajemniczego człowieka, podającego się za Amazonkę.

 - Strzeż się, bo wszystko co masz, zostanie pogrzebane z ziemią – usłyszał te słowa i kliknięcie po drugiej stronie, które oznaczało zakończenie rozmowy. Połączenie zostało przerwane. Zaniepokojony i przestraszony od razu wykręcił numer policji i powiadomił ich o  zajściu. Zamknął wcześniej bank i włączył wszystkie środki bezpieczeństwa, jakie posiadał w banku. Schował się w ciemnym kącie przed bankiem i postanowił poczekać na policję. Stał tam przez dziesięć minut, aż zdrętwiały mu kolana. Wyszedł z ukrycia i zobaczył ją.

Stała, oparta o jedną z kolumn przed bankiem i patrzyła na niego swoimi przerażającymi, różowymi oczami. Poczuł nieprzyjemny dreszcz na skórze, ale popatrzył na nią pewnym siebie wzrokiem. Jednak w środku nadal cały się trząsł ze strachu.

 - Zaraz będzie tu policja. Nic mi nie ukradniesz, zgnijesz w więzieniu – krzyczał, robiąc wielkie przerwy pomiędzy słowami. Przypatrzył się młodej dziewczynie i stwierdził, że jest za młoda na przestępcę, ale mógł się mylić. W teraźniejszych czasach przestępcą mógł być nawet ośmiolatek, a co dopiero taka nastolatka. Dziwne uczucie przerażenia nie znikało, było wciąż w nim i powiększało się z każdą chwilą. Zamrugał nerwowo oczami, aby je przepędzić i spojrzał ponownie na dziewczynę. Chciał się upewnić czy ją nastraszył dostatecznie tak, aby uciekła z krzykiem. Ona jednak nadal stała w tym samym miejscu, z tym samym wyrazem twarzy.

 - Głupiec – odpowiedziała ze współczuciem na jego krzyki. Obróciła się do niego bokiem i popatrzyła na zachodzące słońce. Jej twarz nabrała ciepłego koloru letniej opalenizny, a oczy zaczęły lśnić delikatnym blaskiem młodzieńczego piękna. Zniknęła twarz surowej kobiety, a pojawiła się twarz zastraszonego dziecka, szukającego pomocy. Ta chwila trwała kilka sekund, ale dla mężczyzny była bardzo szczególna. Zdał sobie sprawę, że człowiek może posiadać wiele twarzy, ale ta prawdziwa ujawnia niespodziewanie. Zastanowił się czy on posiada dwie twarze i stwierdził, że tak. Był na zewnątrz miły i kochający, a w środku nikczemny i pragnący bogactwa. Skarcił się za to w duchu. Postanowił się zmienić.

 - Możesz wziąć moje skarby, nie od nich zależy moje szczęście – odparł po chwili milczenia  w jej stronę. Ona obróciła się w jego stronę i popatrzyła się na niego ze zdziwieniem w oczach. Po kilku sekundach powróciła do poprzedniej postawy i patrząc w słońce, uśmiechnęła się delikatnie.

 - Popatrz na słońce, to jest ostatnie, co możesz zobaczyć na tym świecie – powiedziała delikatnym przyciszonym głosem. Mężczyzna zauważył jak celuje w niego bronią, jego serce zamarło z przerażenia. Amazonka nacisnęła niespodziewanie za spust i przed oczami Franklina pozostał blask jasnopomarańczowego, zachodzącego słońca.

Umarł, postrzelony w tchawice. Wykrwawił się na śmierć.

***

 Amazonka zeszła po białych marmurowych schodach banku ze spokojem. Wsiadła do samochodu i ruszyła z piskiem opon. Za nią uniósł się miejski kurz. Kilka minut później zjawiła się policja. Z wyciem syren zatrzymała się przed bankiem, ale była za późno. George Franklin umarł z uśmiechem na ustach.

***

- Cholera - krzyknął detektyw Hudson i uderzył ręką o blat stołu. Chris spojrzał znad gazety na ojca i pokiwał głową, co oznaczało, że zachowanie ojca uznał za bezsensowne. Detektyw wstał i zaczął nerwowo chodzić od ściany do ściany, przysłaniając swojemu synowi raz po raz światło. Chłopak chrząknął znacząco i jego ojciec usiadł na krześle tuż obok niego. Podrapał się w czoło, tym samym pozostawiając na nim czerwone krechy. Złożył ręce na kształt modlitwy i włożył pomiędzy nie swój nos. Patrzył naprzeciwko siebie i rozmyślał o tym, co się dzisiaj stało.

 - Nie zastanawiałeś się czasem czy taki złoczyńca nie chodzi do szkoły? - zapytał niespodziewanie jego syn, zmieniając beznamiętnie stronę w gazecie.

 - Nie żartuj sobie. Przestępca, który się uczy. – Mark zaśmiał się nerwowo i poczuł jak przez jego głowę przechodzi nagła fala myśli. Zastanowiły go słowa własnego syna.  – A może masz racje…

Wyszeptał z niedowierzaniem. Spojrzał ze zdziwieniem na swojego syna, który powoli złożył gazetę i położył ją sobie na kolanach. A jeśli Christopher miał rację?

Nagłówek na pierwszej stronie głosił:


PREZES BANKU ADAMA FRANKLINA ZABITY. KTO JEST WINNY TEJ ZBRODNI?


Pod spodem widniało zdjęcie pokrwawionego białego marmuru z liniami narysowanymi przez policję, na kształt zwiniętego w kłębek człowieka. Chris otrzepał się z obrzydzeniem na widok fotografii, zwinął gazetę w dłoni i wyszedł z gabinetu, zostawiając ojca sam na sam, aby mógł przemyśleć tą sprawę na spokojnie. Dał mu właściwy trop. Teraz od Marka zależało, czy go wykorzysta.

Wszedł po małych schodkach do góry, minął korytarz i przekroczył próg kuchni. Wyciągnął z lodówki sok pomarańczowy i wziął łyk prosto z butelki. Zakręcił ją i postawił na jej miejsce. Zerknął na gazetę i westchnął głęboko. Zwinął ją i wyrzucił do kosza.

 - Jak nie ojciec to ja złapię tą dziewczynę – powiedział do siebie i udał się do swojego pokoju na piętrze.

1 komentarz: