Moje plany rozprysły się podczas
zderzenia z rzeczywistością. Świat wirował mi przed oczami. Szłam powoli,
potykając się o własne nogi, walcząc z nagłymi zawrotami głowy. Podpierałam się
dłonią o ścianę, pozostawiając na niej rozmazane, brudne ślady palców. Po kilku
kolejnych krokach pojawiła się mdląca migrena, która sprawiła mi tak wielki
ból, że upadłam na kolana. Poczułam w ustach słony smak moich łez, których
pojawienia się nie byłam świadoma, aż do tej chwili. Nie panowałam nad ciałem,
które wyczerpane walką z narastającymi falami ludzkich myśli, odmawiało mi
posłuszeństwa. Mur, który jeszcze kilka sekund szczelnie bronił mnie przed cierpieniem
myślącego człowieka, powoli pękał, przepuszczając do mojego umysłu przerażające
obrazy, które nie tworzyły żadnej logicznej całości. Bałam się, kompletnie nie
mogąc zapanować nad swoim darem. Było zupełnie jak w chwili, gdy tonęłam. Tyle,
że tym razem emocje nie uskrzydlały mnie do walki, lecz brutalnie wrzucały w
przepaść. Musiałam walczyć, inaczej ta cała sytuacja skończy się dla mnie
szaleństwem. A wtedy już na pewno nie zdołam nikomu pomóc, nawet sobie.
Wstałam ostrożnie z podłogi, czując
jak moje ciało drży z wysiłku. Powoli zrobiłam pierwszy krok, a gdy tylko moje
ciało z oporem ruszyło przed siebie, postanowiłam się nie poddawać. Pewnie dla
postronnej osoby wyglądałam teraz jak pijana nastolatka, która nie do końca
panowała nad swoimi odruchami i co chwilę traciła kontakt z rzeczywistością.
Było całkiem odwrotnie, próbowałam nie pozwolić mojemu darowi na całkowite
zawładnięcie nie tylko moim ciałem, ale i też świadomością. To była nierówna
walka.
Przestałam liczyć kroki, które
zrobiłam od upadku. To nie miało znaczenia, ponieważ ciągle wydawało mi się, że
stoję w miejscu i nie zbliżam się ani na centymetr do końca tego piekielnego korytarza. Już dawno
przestałam sondować otoczenie w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia. Nie
mogłam się skupić przez walące do mojej głowy obrazy i strzępki negatywnych
emocji. Ból cierpiących mieszał się z moim własnym, przez co cierpiałam
dwukrotnie bardziej niż powinnam. Było ich tak wielu i z każdą chwilą
przybywało coraz więcej. Zupełnie jakby w piwnicach toczyła się jakaś mała
wojna, która zbierała krwawe żniwo na walczących.
Gdzieś w oddali usłyszałam czyjś
krzyk. Nie był przepełniony bólem tylko strachem i niepokojem. Coraz
głośniejsze kroki i nawoływania odbijały się w mojej głowie ogłuszającym echem.
Po zbyt długiej chwili zauważyłam biegnących w moją stronę dwóch sanitariuszy,
którzy zachowywali się jak wystraszona zwierzyna. Dałam się zauważyć im na
korytarzu, który nie był raczej uczęszczany przez Obdarzonych, więc zrozumiałe
było, dlaczego zareagowali tak gwałtownie. Wiedziała, że jeśli dam się im teraz
złapać, trafię do izolatki na długie dni i będzie za późno na jakąkolwiek pomoc
tym cierpiącym duszom kilka pięter pode mną.
Nie wiem, skąd wzięłam w sobie tak
wielką siłę i samozaparcie. Przystanęłam na chwilę i ignorując mdłości, bez
delikatności wdarłam się do umysłów biegnących, całkowicie wymazując z ich
umysłu i wspomnień tą chwilę. Zatrzymali się zdezorientowani, wpadając jeden na
drugiego. Popatrzyli na siebie pustym wzrokiem, po czym zaczęli iść przed
siebie, zupełnie nie zauważając mojej osoby. Pozostawiłam w ich umysłach czarną
dziurę, którą gdybym była o siłach uzupełniłabym pustym i nic nie znaczącym,
zmyślonym wspomnieniem. Ale w tej chwili nie mogłam myśleć bez zakłóceń w
postaci ludzkiego cierpienia. Mężczyźni minęli mnie bez słowa. Byłam dla nich
niewidzialna, bo tak chciałam. Zrobiłam im coś złego i już czułam buntujące się
moje sumienie. Nie traktowałam ludzi tak przedmiotowo już od dawna i
przypomniałam sobie, jak źle się czułam, gdy postępowałam w ten obrzydliwy
sposób.
-
Naprawę to później. - obiecałam to sobie w duchu, wiedząc, że mogę nie mieć
szansy, aby to zrobić. Sanitariuszy było ta wielu i zmieniali się nieustannie,
przez co rzadko wpadałam dwa razy na tą samą osobę.
Niespodziewanie upadłam ponownie,
uderzając się przy tym głową o twardą ścianę. Mogłabym przysiąc, że zostawiłam
na niej krwawe smugi. Kolejne obrazy wdzierały się do mojego umysłu i były
jeszcze bardziej przerażające niż poprzednie. Pełno w nich było krwi, piekącego
bólu i niezrozumienia.
Jeden
przedstawiał jakieś ostre urządzenie, które złowieszczo zbliżało się, aby za
chwilę zacząć ciąć i wiercić, wywołując przy tym krwistą falę, pełną kawałków
odrywanego ciała. Kolejny był czystszy. Tylko strzykawka i przywiązane ciało do
metalowego łoża. Krótkie ukłucie i rozpoczęło się piekło. Żyły same rozrywały
się pod ciśnieniem krwi, tworząc pod skórą katowanego rozległe siniaki. Ale
tylko na chwilę, gdyż lśniące ostrze przecinało po sekundzie skórę i uwalniało
spod niej fale ciepłej cieczy. Miałam nawet wrażenie przez chwilę, że duszę
się, wisząc na szorstkim sznurze, który niczym waż owijał moją szyję. Obrazy
były bardzo realistyczne. Widziałam i czułam to wszystko tak, jakbym była
uczestniczką tych zdarzeń.
Nagle wszystko ustało. Zdziwiona
ciszą, panującą w moim umyśle, rozejrzałam się wokół. Pusty korytarz, brzęczące
jarzeniówki, dające białe, rażące światło. Stary, brunatny dywan, ze śladami od
tysiąca butów, które po nim przeszły. Wszystko wyglądało normalnie, niemal normalnie,
łącznie z brudem, czającym się w każdej szczelinie. Odetchnęłam z ulgą, ocierając
nieporadnie spocone czoło. Wszystko ustało tak nagle, jak się zaczęło. Znów
panowałam nad sobą, choć moje ciało było poranione przez walkę, którą odbyło.
Miałam otarcia na dłoniach, lekko poszarpane ubranie, które zniszczyłam
nieświadomie sama podczas ataku. Skrzywiłam się, czując na głowie siniak
wielkości piłki do tenisa. Wiedziałam, że będzie od tego boleć głowa.
Wstałam i popatrzyłam za siebie. Ścianę
zdobiły brudne ślady moich dłoni i lekko zaczerwieniona plama w miejscu, gdzie
uderzyłam głową. Nie było sensu ich zacierać, ponieważ mieszały się one z
innymi, widniejącymi na dawno nie malowanej powierzchni, częściowo ginąc w
fragmentach, gdzie tynk odpadł ze ściany. Doszłam do wniosku, że nikt nie
zauważy dodatkowych plam, które pozostawiłam.
Poprawiłam szybkim ruchem włosy, od
nowa związując je w ciasny warkocz. Zignorowałam szczypiący ból, wywołany naciąganiem
skóry przy świeżej ranie na głowie. Ponownie ruszyłam przed siebie, tym razem
szybciej, od nowa sondując korytarz. Nie chciałam, aby inni sanitariusze albo
co gorsza mieszkańcy wilii posiadali dziurę w pamięci jak tamta dwójka.
Błądziłam pomiędzy korytarzami, które zdawały się
nie mieć końca. Czułam się jak w labiryncie – bez mapy i przewodnika czułam się
zagubiona. Każdy zaułek wyglądał tak samo. Te same brudne, poszarzałe ze
starości ściany. Ten sam wypłowiały od słońca i przetarty od butów dywan.
Momentami wydawało mi się, że znów jestem w tym samym miejscu, co kilka minut
wcześniej. Nie wiedziałam, że dom, w którym mieszkam od ponad pięciu lat, jest
taki wielki. To było przerażające, jak mało wiedziałam o własnym otoczeniu. Nie
dziwne, że tak wiele rzeczy mi umykało, skoro starając się uniknąć
niebezpieczeństwa, odcinałam się od wszystkiego, co działo się w willi.
Zatrzymałam się, zauważając korytarz
ciemniejszy niż te, które widziałam do tej pory. Nie musiałam używać daru. Od
razu wiedziałam, że to ta właściwa droga i to właśnie nią powinnam iść.
Ruszyłam śmiało przed siebie. Im bardziej wchodziłam w głąb, tym robiło się
ciemniej. Odsuwałam strach na bok, pozwalając, aby tym razem to wciąż rosnąca
adrenalina przejęła władzę nad moimi czynami. W końcu zrobiło się tak ciemno,
że nie widziałam własnych dłoni, które wyciągałam przed siebie po to, aby na
nic nie wpaść. Dotknęłam dłonią ściany i wiodąc po niej, wyczułam drewnianą
ramę. Zdałam sobie sprawę, że w tym miejscu są okna, które powinny przepuszczać
światło z dworu. Ale dlaczego tego nie robiły?
Jak zawsze, gdy czegoś nie
potrafiłam zrozumieć, pozwalałam, aby mój dar wybadał to po swojemu. Puściłam
niewidzialne nici, które intensywnie zaczęły sondować przestrzeń wokół mnie. I
zrozumiałam, że to nie pomieszczenie jest pokryte gęstą ciemnością, lecz mój
umysł. Ktoś zastawił w tym miejscu pułapkę, aby ukryć coś przed innymi. A skoro
to było warte rzucenia na to miejsce tak potężnego uroku, było czymś naprawdę
ważnym, czego nikt nieupoważniony nie powinien zobaczyć. Delikatnie i powoli
wybadałam miejsce w moim umyśle, które zostało zatrute przez ciemność i
sprawnymi ruchami zaczęłam je rozbrajać. Wyglądało to jak rozplątywanie
wielkiego kłębka wełny, który został powiązany przez setki malutkich, ciasno
zaciśniętych supełków. Gdy pozostał mi ostatni do rozplątania, pociągnęłam za
niego bez zbędnej delikatności. Nagle wszystko się rozjaśniło.
Przede mną rozciągał się krótki korytarz,
wiodący do schodów z rzeźbioną, drewnianą poręczą. Byłam blisko. Czułam to.
Adrenalina pchnęła mnie do przodu, a ja posłusznie ruszyłam. Dotarłam bez
problemów do szczytu schodów i po ciuchu zeszłam stopień po stopniu, aż do ich
końca. Znalazłam się w małym korytarzu, który rozwidlał się na dwa kolejne.
Jeden na wprost mnie, a drugi po prawej stronie. Za to z lewej strony
znajdowały się ogromne, metalowe drzwi, nie pasujące do starego wystroju tego
domu. Musiały zostać postawione w tym miejscu nie więcej niż trzy lata
wcześniej. Wciąż dookoła ramy można było zauważyć ślady gipsu i małe pęknięcia
w ścianie, gdzie pewnie użyto zbyt dużej siły. Zastanawiałam się, co się za
nimi znajduje. Zbliżyłam się do metalowej powierzchni i dotknęłam nieśmiało
dłonią. Oprócz chłodu wyczułam coś jeszcze. Coś co zmroziło mnie od wewnątrz.
Cieniutkie nitki w intensywnych kolorach zaczęły wędrować po mojej ręce ku
górze – do mojego umysłu. Była to mieszanina uczuć podobna do tych, które
jeszcze przed chwilą pozbawiły mnie panowania nad ciałem. Oderwałam szybko dłoń
od drzwi, zrywając tym samym więź z emocjami, które rozpłynęły się w powietrzu.
Cokolwiek wydarzyło się za tą metalową bramą, było złe i nie powinno wydostać
się na zewnątrz.
Zamyślona, zbyt późno usłyszałam
narastający odgłos kroków, które w szybkim tempie zbliżały się do miejsca, w
którym obecnie stałam. Rozglądnęłam się w panice, szukając kryjówki, gdzie
mogłabym się ukryć, lecz w pomieszczeniu nie było gdzie się schować. Nawet luka
pod schodami była doskonale widoczna i nawet ślepy zauważyłby, gdybym tam się
ukryła. W tej chwili tak bardzo chciałam się stać niewidzialną.
Echo kroków było coraz to
wyraźniejsze, a ja w panice zaczęłam biec z powrotem w stronę schodów,
ryzykując, że ktoś może mnie zauważyć, jeśli dostatecznie szybko nie dostanę
się na górę. Niespodziewanie coś pociągnęło mnie w stronę wnęki pod schodami.
Poczułam się, jakbym wkroczyła w głąb mydlanej bańki. Wszystko stało się lekko
rozmazane, a odgłosy nieco niewyraźne. Spojrzałam na swoje ramię i ujrzałam
dłoń, która silnie zaciskała się na nim. Już miałam krzyknąć, gdy druga ręka
zakryła wprawnie mi usta.
-
Zgłupiałaś? - usłyszałam wyszeptaną znajomym głosem naganę i zdziwiona
spojrzałam na twarz przyjaciela. Wygląda na to, że nie tylko ja sprytnie
ukrywałam przed resztą pełnię swojego daru.
Podobał mi się klimat, który panował w tym rozdziale. Byłam naprawdę ciekawa, co stanie się z bohaterką i czy wpadnie w jakieś kłopoty. Tym bardziej, że zupełnie nie wiem czego się spodziewać po Twoich rozdziałach ;-) Coraz więcej zagadek, więc z coraz większą ciekawością czekam na kolejne rozdziały. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBardzo ładnie piszesz, będę czytać. Wybacz, że zacząłem od tego rozdziału, naprawdę. XDDD Najpierw jednak zajmę się Amazonką, bo bardzo intrygujący opis. ;)
OdpowiedzUsuń