Ten koszmar rozpoczął się tak samo
jak zawsze. Nie było w nim duszącej ciemności i doprowadzającej do szaleństwa
ciszy. Był za to płócienny worek koloru wyblakłego od słońca brązu, który
przylegał do mojej twarzy, drapiąc ją i raniąc bez litości. Była też woda. Dużo
brudnej mieszanki błota, piasku i wody, pełnej drobinek glonów i innych z
pozoru nieszkodliwych podwodnych roślinek. Gęsta ciecz toczyła ze mną bitwę, w
której wygraną był dostęp do moich płuc i pozbawienie go ostatnich łyków wody.
Wiedziałam, że tę walkę przegram.
Cieszyłam się ostatnimi promieniami słońca, które
przedzierały się przez brudną wodę i zastanawiałam się jak długo jeszcze
wytrzymam bez powietrza. Czułam się bezradna, panicznie wystraszona tym, co
dzieje się z moim ciałem. Nie spodziewałam się od nikogo pomocy. Jedyna osoba,
która znajdowała się w pobliżu, życzyła mi szybkiej i bolesnej śmierci w
mękach. Nienawidził mnie, a ja nie wiedziałam dlaczego.
Próbowałam się ratować sama. Może nie byłam zawodową
pływaczką, ale umiałam sobie poradzić w wodzie. Musiałam się tego nauczyć,
skoro mieszkałam bardzo blisko niej. Ale ta zdolność była zupełnie nie
przydatna, ponieważ byłam skrępowana. Moje dłonie i stopy zostały otoczone
grubym, specjalnie kupionym na tą okazję przez niego, sznurem, który nie chciał
mnie wypuścić. Do tego otaczał mnie zewsząd stary worek, którego materiał
przyklejał się do mojego ciała, ograniczając ruchy do minimum. Niczym kamień,
opadałam na dno.
To nie był dobry moment na śmierć. Miałam tylko
dwanaście lat i głowę pełną dziecinnych marzeń, planów, które już nigdy się nie
spełnią. Nie spodziewałam się, że to wszystko zostanie mi odebrane. Śmierć
stała blisko, słyszałam jak dyszy nade mną i czeka, aż wyzionę ducha. Chciałam
krzyczeć, że to za wcześnie, byłam gotowa pertraktować, walczyć, lecz nie
mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku. Przyśpieszyłabym tylko tym swój własny
koniec. To nie była pora na mnie, nie byłam gotowa odejść. Ale śmierć zawsze
przychodzi niespodziewanie. Pojawia się, robi swoje i znika bez żalu.
Nawet jeśli myślałam o śmierci, a każdego młodego
człowieka nawiedzają w pewnym momencie takie myśli, nie wyobrażałam sobie, że
umrę w tak obrzydliwy sposób. Uwięziona w starym worku, skrępowana przez
bezlitosne więzy, tonąc na samym środku znajdującego się bardzo blisko mojego
domu jeziora. Nigdy nie znalazłam się w centralnym punkcie tej wielkiej tafli
wody. Bałam się, że woda zacznie mnie wciągać na dno, tak jak robiła to teraz.
Lubiłam pływać, ale nie byłam aż tak dobra, aby się uratować z tego piekła. On
też dobrze o tym wiedział. Znał mnie od dzieciństwa. Wykorzystał moje słabości,
aby wybrać dla mnie najbardziej okrutny sposób na śmierć.
Czułam, że słabnę. Koniec nadchodził, a mnie brakło
motywacji do walki. Nawet gdybym jakimś cudem się uratowała, nikt na mnie nie
czekał na brzegu. Ostatnia osoba, która kochała mnie szczerze, odeszła w nagle.
Została usunięta tylko dlatego, że walczyła o mnie. O moje istnienie na tym
świecie. Widocznie taki było moje przeznaczenie, miałam umrzeć w mękach i
samotności. Poczułam rozdzierającą wewnętrznie mnie pustkę.
Już zamierzałam otworzyć usta, aby pozwolić wodzie
wygrać i wciągnąć mnie na dno, lecz nagle usłyszałam czyjeś głosy, które
docierały do mnie, mimo że byłam już głęboko pod wodą. Słyszałam podobne głosy
już wcześniej, ale ni były tak wyraźne jak teraz. Słyszałam ludzkie rozmowy i
szczery śmiech. Z każdym kolejnym dźwiękiem do mojego umysłu napływały coraz
bardziej odczuwane przeze mnie ludzkie emocje. Szczęście, miłość, radość,
uczucie przynależności, własnego miejsca w świecie. Ta mieszanka emocji była
potężna, elektryzująca i dała mi kopa do działania i walki.
Jakimś cudem uwolniłam się z więzów, które do tej
pory krępowały moje ciało. Najpierw do tej pory mocny sznur przestał otaczać
moje dłonie, następnie zwolnił uścisk także i na nogach. Znikł gdzieś na dnie
worka, ulatniając się niczym wystraszone zwierzę. Po kolejnych sekundach,
zadających się dla mnie wiecznością, moje niezdarne ruchy rozerwały worek,
tworząc w nim wyrwę, przez którą wydostałam się bezpośrednio do jeziora.
Zaczęłam płynąć w górę, a gdy tylko moja głowa wynurzyła się z wody, zaczęłam szaleńczo
wciągać w siebie łyki życiodajnego powietrza. Czułam się niezwyciężona.
Przepełniona energią, która powoli zaczęła ulatniać się z mojego ciała,
skierowałam się w stronę brzegu. A gdy tylko dotknęłam ziemi, popłakałam się ze
szczęścia.
Byłam osłabiona tak bardzo, że leżałam bez ruchy na
piasku, próbując skupić się na własnym oddechu. Zdezorientowana i upojona
radością wonności, nie zauważyłam nawet, że ktoś bardzo szybko biegł w moją
stronę. Gdy uniosłam głowę, było już za późno. Koszmar nadal trwał, a Śmierć
rechotała zadowolona z takiego przebiegu zdarzeń.
-
BOŻE RATUJ!
Mój własny krzyk wyrwał mnie z
sennego koszmaru. Usiadałam nagle na łóżku, a moje serce biło niczym u
galopującego konia. Tak trudno było mi złapać dłuższy, sycący oddech. Wokół
mnie było ciemno, spokojnie. Otaczała mnie obezwładniająca cisza.
Zaczęłam się uspokajać i zauważyłam, że moja piżama
jest cała mokra od potu. Odrzuciłam równie mokrą jak moje ciało kołdrę na bok i
wstałam z łóżka, chwiejąc się. Czułam się słabo i walczyłam z własnym ciałem, aby wykonać
pierwszy krok. Powoli podeszłam do wysokiego, wąskiego lustra, które stało w
rogu mojego pokoju i włączyłam stojącą niedaleko niego lampkę. Przeraziłam się
widząc jak wyglądam. Moje włosy były rozpuszczone i przepocone zupełnie jakbym
dopiero co wyszła spod prysznica. Pojedyncze strączki skołtunionych włosów przykleiły
się nieelegancko do mojego czoła i policzków. Na koszulce mogłam znaleźć
wyraźne mokre ślady, a cała piżama była tak mocno pogięta, że odstawała od
mojego ciała. Z obrzydzeniem ściągnęłam
koszulkę z siebie i odwróciłam się, aby sięgnąć o czysty zestaw ubrań, które
czekały przygotowane niedaleko łóżka.
Zanim odwróciłam się ponownie do lustra, mój wzrok
padł na moje plecy. Zatrzymałam się i wpatrywałam w nie z bólem, śledząc ślad
długiej i głębokiej blizny, która zajmowała ponad połowę powierzchni moich
pleców. Przypominała przekreślone krzyżykiem serce tyle, że ślady przekreślenia
były wyraźniejsze niż sam kontur serca. To miało mi przypominać o tym, że
nikogo na świecie nie mam, nikomu na mnie nie zależy i nikt mnie nie kocha. Wydarzenia
z tamtego dnia wciąż mnie prześladowały. Pamiętałam dokładnie, co wydarzyło
się, gdy udało mi się wydostać z wodnej pułapki. Od tej pory nie tylko bałam
się głębokich zbiorników wody, ale także i własnego daru. Był zabójczy i
bezlitosny, a ja stale musiałam uważać, aby nie pozwolić mu przejąć kontrolę
nad moimi myślami. Przebrałam się szybko i wróciłam do łóżka, zapadając w
lekki, czujny sen.
Do wschodu słońca spałam niespokojnie, budząc się co
kilka minut i rzucając po całej powierzchni mojego łóżka. Już dawno tak źle nie
spałam. Wewnątrz mnie narastał strach i panika, których pochodzenia nie mogłam
zlokalizować. Nie byłam nawet pewna czy te uczucia są moimi własnymi, czy też
nie należały do kogoś innego. Gdy pierwsze promienia słońca zwędrowały do
mojego pokoju, obudziłam się zaniepokojona, słysząc mrożący krew w żyłach
krzyk. Ktoś cierpiał i to bardzo, a jego ból był dla mnie niemal namacalny.
Zarzuciłam na siebie bluzę i szybko ubrałam
zdezelowane trampki. Otworzyła ostrożnie drzwi od swojego pokoju i sprawdziłam
czy korytarz jest pusty. Nikogo nie było, wszyscy spali w swoich łóżkach,
nieświadomi, że niedaleko nich ktoś cierpi. Wyszłam z pokoju i zamknęłam za
sobą powoli drzwi. Zaczęłam nasłuchiwać. Nie byłam pewna czy głos, który
słyszałam dochodził z budynku czy też docierał tylko do mojego umysłu.
Krzyk zabrzmiał ponownie, a jego echo poniosło się
po korytarzu. W mojej głowie zabrzmiał chór bólu, ludzkiego strachu i
bezsilności. Od stężenia tych emocji upadłam na podłogę. Ogłuszona oparłam się
o ścianę plecami i przyciągnęłam kolana do brzucha. Zamknęłam oczy i zaczęłam
tworzyć w umyśle mur, który odgradzał mnie od obcych emocji. Słyszałam je, lecz
ograniczałam im dostęp do moich własnych uczuć. Nie chciałam, aby przejęły
kontrolę nade mną.
Gdy już uspokoiłam swoje wnętrze, nie otwierając
oczu, dotknęłam dłonią wyłożonego na podłodze zakurzonego dywanu w kolorze
wyblakłej czerwieni. Dotyk pomagał mi się skupić. Zaczęłam się koncentrować i
szukać osoby, która tak mocno cierpiała, że cały budynek drżał. Dość szybko
zlokalizowałam źródło bólu i zaskoczona otworzyłam oczy. Centrum tych
gwałtownych emocji znajdowało się kilka poziomów pode mną w piwnicach, do
których żaden Obdarowany nie miał wstępu. Dotychczas szanowałam ten zakaz, lecz
tym razem ogrom bólu, który dotarł do mojego umysłu, sprawił, że zaczęłam współczuć
nieszczęśnikowi, który doświadczał tych tortur. Postanowiłam działać. To był
pierwszy raz odkąd zamieszkałam w Wilii, gdy czułam się zdeterminowana, by
nieść komuś innemu niż sobie pomoc. Byłam straszna egoistką przez ostanie lata.
Skupiałam się tylko na własnym bólu, ignorując uczucia innych. Nie czułam się
odważna i niezwyciężona, ale wiedziałam, że znajdę w sobie siłę, aby działać.
Wstałam z podłogi i bezszelestnie zaczęłam iść w
kierunku schodów, którymi trafię na niższe poziomy. Uważnie skanowałam w
myślach korytarze, szukając ludzkich istot, które mogły by mi przeszkodzić.
Było pusto. Zaczęłam więc biec przed siebie, nie dopuszczając do własnych emocji
strachu, który biegł za mną kilka kroków dalej. Chciałam działać i nic nie
mogło mnie powstrzymać przez osiągnięciem obranego celu.
Cześć! ;) Długo mnie tu nie było, ale nie zapomniałam o Tobie. W sumie wydawało mi się, że będę mieć więcej do nadrobienia, a tu tylko jeden rozdział. Mam nadzieję, że nie zamierzasz przestać pisać tego opowiadania?
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o rozdział, to jak zwykle bardzo mi się podobał. Od początku czułam, że Serafina ma po prostu zły sen i nie byłam zaskoczona, gdy się obudziła. Natomiast bardzo zaskoczyłaś mnie tym, że te wydarzenia naprawde miały miejsce w przeszłości, a teraz po prostu przypominają się bohaterce. Kto chciał ją utopić? Czemu? I kto tak cierpi w tych piwnicach? Dużo pytań, mało odpowiedzi. Mam nadzieję, że niebawem pojawi się kolejny rozdział ;-)
Pozdrawiam!