Mierzyliśmy
się wzrokiem. Ja i powarkująca bestia, stojąc sobie naprzeciw. Nieświadomie
zasłoniłam swoim ciałem Jeremiasza, nie chcąc, aby potwór zauważył jego
obecność. Mimo wewnętrznie rozdzierającego mnie strachu, utrzymywałam kontakt
wzrokowy, zagłębiając się coraz bardziej w zieleń oczu bestii. Czym właściwie
była? Przypominała wilka, lecz była dwa razy większa niż te zazwyczaj spotykane
przez ludzi. Jego sierść w kolorze popielatego brązu, była widocznie
nastroszona, jakby zwierz szykował się do ataku na nas. Im dłużej przyglądałam
się wilkowi, tym bardziej wyczuwałam, ze nie stoi przede mną dzikie zwierzę.
Miał w sobie coś ludzkiego, jakby pod warstwą sierści znajdował się czujący i
myślący człowiek. Niestety nie mogłam odczytać żadnej jego myśli, a tym samym
ocenić jaki będzie następny krok bestii.
Zwierzę
podeszło bliżej nas, wyłaniając się z ciemnego kąta. Promienie wschodzącego
słońca oświetliły jego monstrualnych rozmiarów postać, ukazując cały majestat
tej nieludzkiej istoty. Zadrżałam i mimowolnie cofnęłam się, wpadając tym samym
na Jeremiasza.
- Nie mogę nas ukryć. – wyszeptał
stojący za mną chłopak, a ja poczułam się winna. Gdybym nad sobą panowała, nie
doszłoby do tego. Jeremiasz był osłabiony, potrzebował odpoczynku, aby się
zregenerować.
Bestia
warknęła przeciągle, namierzając sowim wzrokiem chłopaka i wyszczerzyła
niebezpiecznie kły. Jego zamiary były teraz łatwe do odczytania. Naprawdę
szykowała się do ataku. Wyczuwałam narastającą w sobie panikę, lecz nie
chciałam dać się jej ponieść. Ucieczka nie wchodziła w grę. Bestia mimo swojej
imponującej postury, stąpała po podłodze delikatnie, więc szybko domyśliłam
się, że dogoniłaby nas w oka mgnieniu i rozszarpała na kawałki w kilka sekund.
Uniosłam
nieśmiało dłonie w górę i zaczęłam powoli zbliżać się do bestii, zupełnie
ignorując syczącego Jeremiasza, który kazał mi się zatrzymać i zawrócić.
Prowadzona swoją intuicją, robiłam kroczek za kroczkiem, przełykając nerwowo
ślinę. Zwierzę zastygło w bezruchu i czekało na mój kolejny ruch.
Gdy byłam na
tyle blisko, że czułam na własnej skórze ciepły oddech zwierzęcia, zamknęłam
oczy i nasłuchiwałam. Liczyłam na najmniejszy przebłysk jakiegokolwiek uczucia,
które pozwoliłoby mi odgadnąć zamiary stworzenia. I choć wiedziałam, że mój dar
nie działa na zwierzętach, starałam się podwójnie mocno, aby nawiązać ze
stworem jakikolwiek kontakt. Nieśmiało dotknęłam dłonią nastroszonej sierści
wilka, a ten nie zaprotestował. Poczułam mrowienie pod opuszkami palców i
uznając to za dobry znak, ponownie zagłębiłam się w umysł zwierzęcia.
Oddzielał mnie
od niego gruby mur, który zakłócał odczuwanie jego emocji. Ale wiedziałam, ze
je posiada. To wnętrze wyglądało znajomo, zupełnie jakbym niedawno była w
podobnym miejscu. Zaczęłam intensywnie zastanawiać się, kiedy to było.
I nagle mnie
oświeciło. Simon. W jego umyśle było podobnie. Brakowało tylko tego poczucia
dzikości, otulającej zewsząd natury. Otworzyłam oczy i spojrzałam wprost w
zielone, rozszerzone źrenice zwierzęcia.
- Pozwól nam odejść. –
wyszeptałam najciszej jak potrafiłam. Zwierzę parsknęło w odpowiedzi i zerwało
się z miejsca, znikając w ciemnościach nieoświetlonych korytarzy. Stałam dalej
w tym samym miejscu z wyciągniętą dłonią, którą niedawno czułam ciepło bestii i
zaskoczona wpatrywałam się w ciemność.
- Tak po prostu zniknął. –
usłyszałam równie zaskoczony głos Jeremiasza, który zbliżył się do mnie w
czasie mojego zmyślenia. Odwróciłam się w jego stronę i zmarszczyłam brwi,
widząc w jak kiepskim stanie jest chłopak.
- Nie zastanawiajmy się nad tym
teraz. Musisz odpocząć. – powiedziałam, zauważając sińce pod oczami Jeremiasza.
- Dam radę. Nie martw się o mnie.
– ciepło zawarte w jego głosie nieco mnie speszyło. Poczułam jak moje policzki
przybierają odcień czerwieni, który nie został niezauważony przez mężczyznę.
Jeremiasz uśmiechnął się pod nosem. – Słodka jesteś.
Poczułam jak
nieznane mi ciepło rozlewa się we mnie. Odpowiedziałam mu uśmiechem i nieśmiało
złapałam go w talii. Ruszyliśmy w stronę naszych pokoi, nie napotykając nikogo
na naszej drodze.
***
Wieczorem
przechadzałam się samotnie po korytarzach rezydencji, ignorując mijających mnie
sanitariuszy i lekarzy. Oddalając się od często uczęszczanych części domu,
rozmyślałam nad tym, co wydarzyło się w moim życiu w ciągu ostatniej doby. Przerażała
mnie silna więź, która zaczęła się tworzyć pomiędzy mną, a Jeremiaszem.
Próbowałam rozgryźć, dlaczego Simon zamieniał się w bestie. Czy to był jego
dar? Do tego wszystkiego dochodziła poważna sprawa laboratorium w piwnicy oraz
tych przerażonych dusz, które tam poległy. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić.
Znalazłam
się w korytarzu, który był zakończony wielkim oknem, sięgającym sufitu. Widok
za nim był melancholijny i zachęcał do przemyśleń. Bezlistne korony drzew oraz
szumiące choinki czekały w zadumie nad nadejściem wiosny, która była już bardzo
blisko nas. Stanęłam przed oknem i dotknęłam czołem szklanej powierzchni. Była
zimna, niema lodowata, ale dawała ulgę mojemu rozgorączkowanemu ciału.
Nagle w ciszy
usłyszałam, że ktoś nadchodzi. Rozejrzałam się wokół, szukając jakiegoś miejsca
do schowania się. Nie chciałam zostać zauważona. Mój wzrok przyciągnęła gruba
kotara, która w dawniejszych czasach służyła do przysłaniania monstrualnego
okna. Ukryłam się za warstwami materiału i wstrzymałam powietrze. Ignorując
fakt, że od otaczającego mnie kurzu, chce mi się kichać.
Odgłosy kroków
były coraz bliżej, a w raz ze zmniejszającą się odległością pojawiły się także
dźwięki świadczące, że nadchodzą dwie osoby, które bardzo głośno i zajadle
dyskutują na jakiś temat.
- Nie możemy i ty dobrze wiesz
dlaczego. Nie wiem, czemu na nowo zaczynamy ten temat. Ona nam nie pomoże,
raczej zaszkodzi. - usłyszałam dziewczęcy głos, który natychmiast skojarzył mi
się z nikim innym jak z Anayą. Spotkać ją na osobności to było najgorsze, co
mogło mi się przydarzyć, dlatego zawzięcie milczałam.
Drugą osobą
był nie kto inny jak Simon. Po głosie było słychać, że chłopak jest zirytowany,
a jednocześnie zdeterminowany, aby przekonać siostrę. Para zatrzymała się
niedaleko okna i kontynuowała swoją dyskusję, dzięki czemu niezauważona mogła
się jej przysłuchiwać. Byłam ciekawa, o co walczy Simon tak zawzięcie.
- Anayo, pomyśl! Jej dar jest
niespotykany. Potężny. Byłaby dobrym sprzymierzeńcem.
- Nie. Równie dobrze szybko
mogłaby się nam sprzeciwić i przeciwstawić. To poroniony pomysł, słyszysz ty
siebie. Wtajemniczyć ją to tak jak trzymać przy sobie odbezpieczony granat i
czekać, aż cię rozerwie na małe cząsteczki. – odparła dziewczyna, podchodząc
tak blisko okna, że mogłam dojrzeć jej dłoń, która zaczęła błądzić po szklanej
tafli.
- Przesadzasz… -zaczął Simon,
lecz nie dane mu było skończyć.
- Wyobrażasz to sobie? Hej
Serafino! Chcesz nam pomóc przejąć władzę nad światem i sprawić, że odmieńcy
przestaną się ukrywać. – zadrżałam, zadając sobie sprawę, że rozmawiają o mnie.
Anaya, nie myliła się. Ich plan był szalony i nie chciałam brać w nim udziału.
Dlaczego Simonowi tak zależało, abym wzięła w tym udział?
- Siostro, przemyśl sobie to
jeszcze raz. Serafina pasuje do nas. Jej dar jest niezwykły. Wiedzielibyśmy, co
planują nasi wrogowie.
- O ile ona sama nie byłaby
naszym wrogiem. Jest silna – to fakt. Ale nie potrzebujemy jej. Wystarczy nam, że
musimy użerać się z Kierem. Nie mogę się doczekać, kiedy się go pozbędziemy. Te
jego eksperymenty coraz bardziej mnie przerażają.
- Tak. On musi zniknąć. –
odpowiedział siostrze Simon, a jego głos zabrzmiał równie chłodno jak słowa
siostry. Zakryłam dłonią usta, aby nie wydać z siebie jakiegoś mimowolnego
dźwięku. Wykończyliby mnie na miejscu, gdyby wiedzieli, że jestem tak blisko i
słucham.
- Jeszcze chwila i ten
nieudacznik z nikłym darem zniknie nam z radaru. Jedyny pożytek z niego jest
taki, że przyprowadza nam zwolenników. Nasza mała armia jest coraz silniejsza.
- A co z tymi, którzy odmówili?
- Chodzi ci o tą małą dziewczynkę
i tę walniętą wróżbitkę, co ma klepki nie tam gdzie trzeba? – zapytała Anaya,
Jej brat prawdopodobnie przytaknął, ponieważ nie usłyszałam jego odpowiedzi. –
Gdy nadejdzie odpowiedni moment, znikną tak jak Kier. Szybko, aczkolwiek
boleśnie.
Anaya
zaśmiała się złowieszczo i niemalże szaleńczo, a od tego dźwięku zmroziło mnie
od środka. Bestie. Oboje byli nienormalni i zdeterminowani. A to było złe
połączenie, które mogło się udać.
- A wracając do Serafiny… -
zaczął ponownie chłopak.
- Skończ z tą idiotką. Zakochałeś
się czy co? Ona nie jest ważna i nie przeszkodzi nam. – syknęła ze złością
Anaya w stronę brata. – Jej też się pozbędziemy. Jej i tego chłopaka-widmo, co
się kręci koło niej. Wiem, że ten facet działa ci na nerwy.
- Zdaje ci się. – prychnął Simon
mało przekonująco.
- Znajdziemy i jego. Dopadniemy,
zadręczymy, a na koniec będziesz mógł mu odgryźć co nieco. Pasuje?
- Może. – wyszeptał Simon.
- A teraz do roboty. Musimy
przeszkolić następnych nowych i pomyśleć jak pozbyć się Kiera tak, aby nie
wywołać paniki.
Para
zaczęła odchodzić. Ich kroki zrobiły się coraz cichsze, aż zupełnie zanikły.
Dopiero wtedy wydostałam się zza kotary i oparłam omdlała o okno. Dotknęłam
dłonią czoła, próbując się opanować. Wiele spraw się wyjaśniło, ale dotarły
kolejne – poważniejsze. Wiedziałam, że muszę wydostać się z tego miejsca. Muszę
zabrać bliskie mi osoby i uciekać zanim horda Anayi nas dorwie i zniszczy. Tak
bardzo się bałam o siebie i bliskich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz