20 stycznia 2017

Amazonka #19



Na początku był zagubiony. Nie za bardzo wiedział, co się z nim dzieje. Minęło już siedem dni, odkąd jego ojciec zmarł, jednak on nadal żył tym dniem. Przesiadywał często na fotelu i wspominał miłą pielęgniarkę z wahaniem w oczach. Gdy wymawiała słowa „nie przeżyje”, dostrzegł w nich ból i współczucie. Ona w jednej chwili doświadczyła uczuć, które na dobre zapadły jej w pamięć, a on nie czuł nic. Zupełna pustka ogarnęła jego duszę. Całkiem automatycznie dostał się do miejscowego autobusu i nie wiadomo ile minut później – do własnego domu. Domu, który był zimny i tak samo pusty jak on. Nie zwracając uwagi na otwarte na oścież drzwi, wszedł na piętro i zamknął się w swoim pokoju. Usiadł na łóżku, oparł plecy o ścianę i patrzył w sufit, pokryty plamami, które w tej chwili przywoływały wiele wspomnień, związanych z ojcem. I tak minął mu dzień, w którym dowiedział się, że stracił jedyną osobę, która o niego dbała.

Obudził się o poranku, gdy słońce ciepłym promieniem pogładziło go po policzku. Przeciągnął się, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu. Spał przez cała noc w pozycji embrionalnej, a teraz jego ciało krzyczało oskarżająco, cierpiąc z odrętwienia. Odgarnął z czoła kosmyki brązowych włosów i wstał. Wyszedł z pokoju i zszedł na dół. Zauważył otwarte drzwi i bez pośpiechu podszedł do nich. Spojrzał na ogród przed domem. Czerwone i białe róże kwitły o tej porze przepięknie, czarując świat nie tylko swoim wyglądem, ale i zniewalającym zapachem. Chris oparł się delikatnie o framugę i zamyślił się. Nadal widział przed sobą ojca, który z uśmiechem dbał o swoje jedwabne podopieczne, które przypominały mu o tym, że istniała pewna dama, którą bardzo kochał.

Delikatny powiew wiatru, zbudził go i powoli sprowadził do realnego świata, który przywitał go cierpieniem i żalem po utracie bliskiej osoby. Zamknął drzwi i obrócił się przodem w stronę małego korytarzyka. Napotkał ciszę, która powodowała ciarki na jego ciele. Zdał sobie sprawę, że jest sam w tym domu i nigdy nie usłyszy już znajomego głosu ojca, który witał go zawsze, gdy wracał. Stał na progu kuchni, trzymając zazwyczaj w ręku szmatkę w kolorowe paski i zapraszał go do skosztowania jego najnowszego dania. Teraz było jednak inaczej. Przed nim rozpościerała się pusta przestrzeń, a dookoła sterylnie białe ściany i jedna droga. Droga, którą szedł sam.

Uświadomienie tej rzeczy, nakazało jego podświadomości odnaleźć przyczynę. Ruszył do przodu, bujając się na boki i z każdym krokiem był coraz bliżej odkrycia jej. Dostał się do salonu i zauważył małe zdjęcie, stojące w złotej ramce na pianinie. Wyciągnął dłoń i wziął je do ręki. Przyjrzał się trójce osób, którzy szczerzyli się w jego stronę. Byli bardzo szczęśliwi. Ten widok dał mu odpowiedź do zagadki, którą sobie sam ułożył. Fakt ten został nagrodzony odgłosem rozbitego szkła.

- To wszystko jej wina – wyszeptał w przestrzeń, a jego ramiona zaczęły mocno drgać. Spojrzał na podłogę, gdzie leżała rozbita ramka ze zdjęciem szczęśliwych czasów, gdy wszyscy byli razem. Poczuł jak pierwsze łzy, torują sobie drogę ucieczki po jego policzkach. Małe krople pędziły niczym w maratonie ku upadkowi. Widok rozpryskującej się łzy na podłodze, spowodował, ze Chris zaczął krzyczeć. Najpierw z cicha jakby chciał pozostać niezauważonym, ale wraz z narastającą w nim złością, głośniej jakby chciał wykrzyczeć swój ból. Znienacka rzucił się na stojącą obok komodę i kopnął ją. Przewracając się, mebel otworzył swoje drzwiczki i z jego wnętrza wyleciały wszystkie dokumenty i albumy ze zdjęciami. Kolorowe fotografie rozsypały się po podłodze i zaczęły szeptać do chłopca.

- Czy pamiętasz? Czy pamiętasz?

Szepty zmieniły się w chór okrzyków, które uderzały o zakamarki jego duszy. Złapał się za głowę i zaczął jęczeć jak szaleniec. Obracał się gwałtownie na boki i starał się pozbyć głosów, które żłobiły głębokie bolesne rany w jego duszy. Zmęczony bezsensowną walką, upadł i oparł swoja głowę o podłogę. Do jego twarzy poprzylepiały się zdjęcia i szeptały coraz ciszej.

- Czy pamiętasz ten dzień? Czy wiesz, co się stało wtedy? Czy znasz tą osobę? Znasz? Odpowiedz!

Poderwał się na kolana i popatrzył na rzeczy, które przypominały mu zbyt wiele.

- Odnajdę cię i zniszczę jak ty zniszczyłaś mnie i moje życie – wykrzyczał głosem pełnym zemsty, która opanowała jego ciało i dusze. Ukoiła ból i niczym król zaczęła mu rozkazywać. Wstał i ruszył do gabinetu ojca.

Przez następne godziny starał się, namierzyć dziewczynę, ale jego wysiłek poszedł na marne. Postanowił wybrać się więc do okolicy, gdzie na pewno mógł ja spotkać.

***

Kopnął prawą nogą białe drzwi i wtargnął do mieszkania. Było puste i sterylnie czyste. Brakowało w nim mebli, ubrań, maszyn szpiegowskich, a przede wszystkim brakowało w nim osoby, której szukał.

- Nie. Nie mógłby. – wyszeptał, zastanawiając się, czy słowa starca były prawdziwe. Jego głos rozniósł się  po pomieszczeniu i powrócił niczym echo. Rozejrzał się jeszcze raz i podszedł do okna. Pociągnął delikatnie opuszkiem palca po parapecie, zauważając na nim niewielka ilość kurzu, zmarszczył nos i wytarł palec o kciuk.

– Uciekła stąd nie dawno. Czy spodziewała się kogoś nieproszonego? Nie. Znam ją na tyle, by wiedzieć, że to zaplanowała.

Zaklął parszywie pod nosem i wyszedł z mieszkania. Teraz miał jeszcze więcej roboty. Musiał namierzyć, gdzie się udała.

***

Okolica, w jakiej się znajdowała, była nadzwyczaj cicha i spokojna. W powietrzu unosił się słodki zapach kwitnących kwiatów z sąsiedniego ogródka oraz nieco delikatniejsza woń żywicy z otaczających ja świerków. Siedziała na niewysokiej werandzie, i trzymając w ręku szklankę świeżo parzonej, zielonej herbaty, czytała poranną gazetę. Bardzo uważnie skupiała się na każdym artykule, próbując wyczytać, ukryte pomiędzy linijkami tekstu, ciekawsze wiadomości. Kiedy natrafiła na artykuł o śmierci prezydenta, na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Ta wiadomość nie dała jej, tak wielkiej satysfakcji jak myślała. Wypiła łyk herbaty i wgłębiła się w temat.

Nagle jej dłoń zadrżała, a zielonkawa ciecz poplamiła białe spodnie dziewczyny. Otworzyła szklankę na mały stolik i przeczytała ponownie zdanie, które ją tak zszokowało.

- Za przyczynę śmierci prezydenta, lekarze uznali nieznaną ciecz, która dostała się do krwiobiegu mężczyzny i spowodowała natychmiastowe zatrzymanie się narządu serca oraz zwęglenie większości organów.

- Asytreocytalian siarki – wyszeptała nazwę znajomej trucizny, która miała podobne działanie jak ta znaleziona w ciele przedstawiciela Ameryki. Gazeta wypadła jej z dłoni i zjechała po jej nogach na drewnianą powierzchnie werandy. – On nie mógł przeżyć. To nie jest możliwe.

Wyraźnie pamiętała, że w tamtym dniu był na sali. Ukryty za wielką kolumną, uśmiechał się w obrzydliwy sposób, który nawet ja przeraził. Niestety tylko on znał tą substancje tak samo dobrze jak ona, w końcu razem ja wymyślili. Całkiem przypadkowo, ale nikt wtedy nie zwracał z nich na to uwagi. Obiecali, że nie powiedzą o składnikach w niej nikomu. Była to ich tajemnica.

- Arman. Przeżył. – powiedziała na głos. Spojrzała na leżącą gazetę, z której wyleciało kilka ulotek, reklamujących firmy. – On chciał, abym wiedziała, że nie umarł. Niech to szlag. Do diabła z nim i jego gierkami.

Wstała z krzesła i spojrzała na sąsiedni ogródek, w którym rosły pomarańczowe róże. Weszła w pospiechu do nowego domu, zabrała dokumenty i broń. Opuściła mieszkanie i zamknęła je na klucz. Wsiadła w pośpiechu do białego auta, które zaparkowała na chodniku.

- Gra się zaczęła, a ja jestem jednym z graczy. Walczę o dużo więcej niż wygraną. Walczę o życie. 

1 komentarz:

  1. Bardzo dobry rozdział. Czuć ból Chrisa i ta sytuacja z trucizną. Aż mnie ciarki przechodzą na myśl jak to wszystko się potoczy :3

    OdpowiedzUsuń