18 lutego 2019

Labirynt myśli #19


            Mierzyliśmy się wzrokiem. Ja i powarkująca bestia, stojąc sobie naprzeciw. Nieświadomie zasłoniłam swoim ciałem Jeremiasza, nie chcąc, aby potwór zauważył jego obecność. Mimo wewnętrznie rozdzierającego mnie strachu, utrzymywałam kontakt wzrokowy, zagłębiając się coraz bardziej w zieleń oczu bestii. Czym właściwie była? Przypominała wilka, lecz była dwa razy większa niż te zazwyczaj spotykane przez ludzi. Jego sierść w kolorze popielatego brązu, była widocznie nastroszona, jakby zwierz szykował się do ataku na nas. Im dłużej przyglądałam się wilkowi, tym bardziej wyczuwałam, ze nie stoi przede mną dzikie zwierzę. Miał w sobie coś ludzkiego, jakby pod warstwą sierści znajdował się czujący i myślący człowiek. Niestety nie mogłam odczytać żadnej jego myśli, a tym samym ocenić jaki będzie następny krok bestii.

            Zwierzę podeszło bliżej nas, wyłaniając się z ciemnego kąta. Promienie wschodzącego słońca oświetliły jego monstrualnych rozmiarów postać, ukazując cały majestat tej nieludzkiej istoty. Zadrżałam i mimowolnie cofnęłam się, wpadając tym samym na Jeremiasza.
- Nie mogę nas ukryć. – wyszeptał stojący za mną chłopak, a ja poczułam się winna. Gdybym nad sobą panowała, nie doszłoby do tego. Jeremiasz był osłabiony, potrzebował odpoczynku, aby się zregenerować.

Bestia warknęła przeciągle, namierzając sowim wzrokiem chłopaka i wyszczerzyła niebezpiecznie kły. Jego zamiary były teraz łatwe do odczytania. Naprawdę szykowała się do ataku. Wyczuwałam narastającą w sobie panikę, lecz nie chciałam dać się jej ponieść. Ucieczka nie wchodziła w grę. Bestia mimo swojej imponującej postury, stąpała po podłodze delikatnie, więc szybko domyśliłam się, że dogoniłaby nas w oka mgnieniu i rozszarpała na kawałki w kilka sekund.

Uniosłam nieśmiało dłonie w górę i zaczęłam powoli zbliżać się do bestii, zupełnie ignorując syczącego Jeremiasza, który kazał mi się zatrzymać i zawrócić. Prowadzona swoją intuicją, robiłam kroczek za kroczkiem, przełykając nerwowo ślinę. Zwierzę zastygło w bezruchu i czekało na mój kolejny ruch.

Gdy byłam na tyle blisko, że czułam na własnej skórze ciepły oddech zwierzęcia, zamknęłam oczy i nasłuchiwałam. Liczyłam na najmniejszy przebłysk jakiegokolwiek uczucia, które pozwoliłoby mi odgadnąć zamiary stworzenia. I choć wiedziałam, że mój dar nie działa na zwierzętach, starałam się podwójnie mocno, aby nawiązać ze stworem jakikolwiek kontakt. Nieśmiało dotknęłam dłonią nastroszonej sierści wilka, a ten nie zaprotestował. Poczułam mrowienie pod opuszkami palców i uznając to za dobry znak, ponownie zagłębiłam się w umysł zwierzęcia.

Oddzielał mnie od niego gruby mur, który zakłócał odczuwanie jego emocji. Ale wiedziałam, ze je posiada. To wnętrze wyglądało znajomo, zupełnie jakbym niedawno była w podobnym miejscu. Zaczęłam intensywnie zastanawiać się, kiedy to było.

I nagle mnie oświeciło. Simon. W jego umyśle było podobnie. Brakowało tylko tego poczucia dzikości, otulającej zewsząd natury. Otworzyłam oczy i spojrzałam wprost w zielone, rozszerzone źrenice zwierzęcia.

- Pozwól nam odejść. – wyszeptałam najciszej jak potrafiłam. Zwierzę parsknęło w odpowiedzi i zerwało się z miejsca, znikając w ciemnościach nieoświetlonych korytarzy. Stałam dalej w tym samym miejscu z wyciągniętą dłonią, którą niedawno czułam ciepło bestii i zaskoczona wpatrywałam się w ciemność.

- Tak po prostu zniknął. – usłyszałam równie zaskoczony głos Jeremiasza, który zbliżył się do mnie w czasie mojego zmyślenia. Odwróciłam się w jego stronę i zmarszczyłam brwi, widząc w jak kiepskim stanie jest chłopak.

- Nie zastanawiajmy się nad tym teraz. Musisz odpocząć. – powiedziałam, zauważając sińce pod oczami Jeremiasza.

- Dam radę. Nie martw się o mnie. – ciepło zawarte w jego głosie nieco mnie speszyło. Poczułam jak moje policzki przybierają odcień czerwieni, który nie został niezauważony przez mężczyznę. Jeremiasz uśmiechnął się pod nosem. – Słodka jesteś.

Poczułam jak nieznane mi ciepło rozlewa się we mnie. Odpowiedziałam mu uśmiechem i nieśmiało złapałam go w talii. Ruszyliśmy w stronę naszych pokoi, nie napotykając nikogo na naszej drodze.

***

            Wieczorem przechadzałam się samotnie po korytarzach rezydencji, ignorując mijających mnie sanitariuszy i lekarzy. Oddalając się od często uczęszczanych części domu, rozmyślałam nad tym, co wydarzyło się w moim życiu w ciągu ostatniej doby. Przerażała mnie silna więź, która zaczęła się tworzyć pomiędzy mną, a Jeremiaszem. Próbowałam rozgryźć, dlaczego Simon zamieniał się w bestie. Czy to był jego dar? Do tego wszystkiego dochodziła poważna sprawa laboratorium w piwnicy oraz tych przerażonych dusz, które tam poległy. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić.

            Znalazłam się w korytarzu, który był zakończony wielkim oknem, sięgającym sufitu. Widok za nim był melancholijny i zachęcał do przemyśleń. Bezlistne korony drzew oraz szumiące choinki czekały w zadumie nad nadejściem wiosny, która była już bardzo blisko nas. Stanęłam przed oknem i dotknęłam czołem szklanej powierzchni. Była zimna, niema lodowata, ale dawała ulgę mojemu rozgorączkowanemu ciału. 

Nagle w ciszy usłyszałam, że ktoś nadchodzi. Rozejrzałam się wokół, szukając jakiegoś miejsca do schowania się. Nie chciałam zostać zauważona. Mój wzrok przyciągnęła gruba kotara, która w dawniejszych czasach służyła do przysłaniania monstrualnego okna. Ukryłam się za warstwami materiału i wstrzymałam powietrze. Ignorując fakt, że od otaczającego mnie kurzu, chce mi się kichać.

Odgłosy kroków były coraz bliżej, a w raz ze zmniejszającą się odległością pojawiły się także dźwięki świadczące, że nadchodzą dwie osoby, które bardzo głośno i zajadle dyskutują na jakiś temat.

- Nie możemy i ty dobrze wiesz dlaczego. Nie wiem, czemu na nowo zaczynamy ten temat. Ona nam nie pomoże, raczej zaszkodzi. - usłyszałam dziewczęcy głos, który natychmiast skojarzył mi się z nikim innym jak z Anayą. Spotkać ją na osobności to było najgorsze, co mogło mi się przydarzyć, dlatego zawzięcie milczałam.

Drugą osobą był nie kto inny jak Simon. Po głosie było słychać, że chłopak jest zirytowany, a jednocześnie zdeterminowany, aby przekonać siostrę. Para zatrzymała się niedaleko okna i kontynuowała swoją dyskusję, dzięki czemu niezauważona mogła się jej przysłuchiwać. Byłam ciekawa, o co walczy Simon tak zawzięcie.

- Anayo, pomyśl! Jej dar jest niespotykany. Potężny. Byłaby dobrym sprzymierzeńcem.

- Nie. Równie dobrze szybko mogłaby się nam sprzeciwić i przeciwstawić. To poroniony pomysł, słyszysz ty siebie. Wtajemniczyć ją to tak jak trzymać przy sobie odbezpieczony granat i czekać, aż cię rozerwie na małe cząsteczki. – odparła dziewczyna, podchodząc tak blisko okna, że mogłam dojrzeć jej dłoń, która zaczęła błądzić po szklanej tafli.

- Przesadzasz… -zaczął Simon, lecz nie dane mu było skończyć.

- Wyobrażasz to sobie? Hej Serafino! Chcesz nam pomóc przejąć władzę nad światem i sprawić, że odmieńcy przestaną się ukrywać. – zadrżałam, zadając sobie sprawę, że rozmawiają o mnie. Anaya, nie myliła się. Ich plan był szalony i nie chciałam brać w nim udziału. Dlaczego Simonowi tak zależało, abym wzięła w tym udział?

- Siostro, przemyśl sobie to jeszcze raz. Serafina pasuje do nas. Jej dar jest niezwykły. Wiedzielibyśmy, co planują nasi wrogowie.

- O ile ona sama nie byłaby naszym wrogiem. Jest silna – to fakt. Ale nie potrzebujemy jej. Wystarczy nam, że musimy użerać się z Kierem. Nie mogę się doczekać, kiedy się go pozbędziemy. Te jego eksperymenty coraz bardziej mnie przerażają.

- Tak. On musi zniknąć. – odpowiedział siostrze Simon, a jego głos zabrzmiał równie chłodno jak słowa siostry. Zakryłam dłonią usta, aby nie wydać z siebie jakiegoś mimowolnego dźwięku. Wykończyliby mnie na miejscu, gdyby wiedzieli, że jestem tak blisko i słucham.

- Jeszcze chwila i ten nieudacznik z nikłym darem zniknie nam z radaru. Jedyny pożytek z niego jest taki, że przyprowadza nam zwolenników. Nasza mała armia jest coraz silniejsza.

- A co z tymi, którzy odmówili?

- Chodzi ci o tą małą dziewczynkę i tę walniętą wróżbitkę, co ma klepki nie tam gdzie trzeba? – zapytała Anaya, Jej brat prawdopodobnie przytaknął, ponieważ nie usłyszałam jego odpowiedzi. – Gdy nadejdzie odpowiedni moment, znikną tak jak Kier. Szybko, aczkolwiek boleśnie.

            Anaya zaśmiała się złowieszczo i niemalże szaleńczo, a od tego dźwięku zmroziło mnie od środka. Bestie. Oboje byli nienormalni i zdeterminowani. A to było złe połączenie, które mogło się udać.

- A wracając do Serafiny… - zaczął ponownie chłopak.

- Skończ z tą idiotką. Zakochałeś się czy co? Ona nie jest ważna i nie przeszkodzi nam. – syknęła ze złością Anaya w stronę brata. – Jej też się pozbędziemy. Jej i tego chłopaka-widmo, co się kręci koło niej. Wiem, że ten facet działa ci na nerwy.

- Zdaje ci się. – prychnął Simon mało przekonująco.

- Znajdziemy i jego. Dopadniemy, zadręczymy, a na koniec będziesz mógł mu odgryźć co nieco. Pasuje?

- Może. – wyszeptał Simon.

- A teraz do roboty. Musimy przeszkolić następnych nowych i pomyśleć jak pozbyć się Kiera tak, aby nie wywołać paniki.

            Para zaczęła odchodzić. Ich kroki zrobiły się coraz cichsze, aż zupełnie zanikły. Dopiero wtedy wydostałam się zza kotary i oparłam omdlała o okno. Dotknęłam dłonią czoła, próbując się opanować. Wiele spraw się wyjaśniło, ale dotarły kolejne – poważniejsze. Wiedziałam, że muszę wydostać się z tego miejsca. Muszę zabrać bliskie mi osoby i uciekać zanim horda Anayi nas dorwie i zniszczy. Tak bardzo się bałam o siebie i bliskich.